– Nasza pozycja jest absolutnie jasna: Izrael obroni się przed jakimkolwiek atakiem i zamachem na swoją suwerenność – powiedział premier Beniamin Netanjahu, gdy już opadł pył bitewny.
Sytuacja zaostrzała się stopniowo od nocy z piątku na sobotę. Izraelska armia wykryła wtedy nieznanego drona, który od strony Syrii przekroczył w powietrzu granicę Izraela. Do akcji poderwano helikoptery, znajdująca się na wyposażeniu Cahalu (izraelskiej armii) amerykańska maszyna Apache zestrzeliła aparat, jego szczątki spadły w pobliżu miejscowości Beit She'an.
Tel Awiw uznał, że dron był irański. Od 2011 roku Teheran wspiera konsekwentnie prezydenta Baszara Asada, wysyłając jego wojsku broń, amunicję, a w końcu i doradców oraz zwarte oddziały wojskowe ze swojej Gwardii Rewolucyjnej. W walkach po stronie syryjskich wojsk rządowych brały również udział oddziały Hezbollahu z Libanu – szkolone i finansowane przez Iran.
Po zestrzeleniu drona izraelska armia poderwała do akcji swoje lotnictwo, które uderzyło na obiekt w pobliżu syryjskiej Palmiry, o którym sądzono, że jest sztabem irańskich wojskowych, m.in. odpowiedzialny za zwiad za pomocą dronów. Od siedmiu lat izraelskie samoloty wielokrotnie atakowały różne cele na terenie targanej walkami Syrii, głównie jednak czołgi oddziałów rządowych, które zbliżały się do granicy Izraela lub wprost ostrzeliwały teren tego państwa.
Tym razem lotnictwo uderzyło w głąb Syrii. Ale w pobliżu Palmiry natknęło się na zmasowany ogień obrony przeciwlotniczej – rosyjskich baterii rakietowych należących do syryjskiej armii. Izraelskie lotnictwo straciło tam pierwszy od 1981 roku samolot – maszyna spadła jednak już w izraelskiej Galilei, a lotnicy zdążyli się katapultować. „Trafiliśmy więcej niż jeden samolot" – zapewnili syryjscy wojskowi. Utrata samolotu wywołała jednak zmasowany atak izraelskiego lotnictwa, uderzono na 12 różnych celów, z których cztery Tel Awiw określił jako „irańskie" – nie wyjaśniając jednak, co to było.