Założenia nowej ustawy podatkowej opracowuje szef Komitetu Stałego Henryk Kowalczyk, uważany za najbliższego współpracownika premier Beaty Szydło. A minister finansów i rozwoju, szef Komitetu Ekonomicznego RM Mateusz Morawiecki delikatnie dystansuje się od zapowiedzi Kowalczyka i nie potrafi ukryć, że nie ma zbyt silnej wiary w powodzenie całego przedsięwzięcia. Coś, co ma się stać kręgosłupem finansowym państwa, tworzone jest więc poza Ministerstwem Finansów. – I tak przecież wszystko przechodzi przez Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów – mówi „Rzeczpospolitej" jeden ze współpracowników wicepremiera Morawieckiego – i to jego szef będzie miał ostateczny wpływ na wskaźniki i kryteria dochodowe przyjęte w projekcie zmian. Czy na pewno? – Sama reforma upaść nie może, za daleko to zaszło – mówi nam jeden z posłów PiS – ale można próbować ją przesunąć o rok, żeby lepiej wszystko przygotować. Taka obstrukcja jednak może oznaczać otwartą wojnę między premier i wicepremierem – dodaje.
Wydaje się, że decyzja polityczna zapadła już jakiś czas temu, ale wiara ministra Kowalczyka w to, że do końca listopada będzie mógł przedstawić skończony projekt i zdobyć akceptację rządu, a do końca lutego zakończyć cały proces legislacyjny, nie odpowiada rzeczywistym trudnościom, jakie mogą się pojawić. Choć kalendarz wyborczy nakazuje politykom PiS ostrą dyscyplinę czasową: żeby mniej zamożni wyborcy mogli realnie odczuć obniżkę podatków, zmiana powinna być przeprowadzona w 2017 roku, tak by mogła wejść w życie od 2018. Jeśli tak się nie stanie, na wyborczy efekt w 2019 może być za późno.
Filozofia przyjęta przez rząd jest podobna jak przy programie 500+. Chodzi o odwrócenie kierunku strumienia pieniądza, który teraz ma wesprzeć najbiedniejszych podatników. Bogatsi mają się wykazywać większą odpowiedzialnością i budować system redystrybucji, rezygnując z części przywilejów, takich jak ograniczenie wysokości składek na ZUS do 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia.
Większa progresja podatkowa, wydaje się rządowi PiS sprawiedliwa i politycznie opłacalna. Ale czy fanem tego punktu widzenia jest także wicepremier wywodzący się ze szczytów prywatnego sektora bankowego, który obiecał rozwój przedsiębiorczości i optymalne warunki do inwestowania? W jednym z wywiadów dziennikarz zapytał wicepremiera, czy sprawiedliwość społeczna oznacza, że ludzie najbiedniejsi będą płacić procentowo mniej niż najbogatsi. „Na tym powinien polegać troszeczkę ten element sprawiedliwości" – odpowiedział wicepremier.
Także eksperci doradzający PiS w sprawach finansowych i gospodarczych namawiają do przyhamowania tempa. Prof. Witold Modzelewski, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, wskazuje, że jest to „gigantyczna operacja legislacyjna". A poseł PiS z sejmowej Komisji Finansów Publicznych dodaje: – Tu chodzi o 260 mld zł i unifikację trzech systemów: skarbowego, zusowskiego i NFZ. Do tego trzeba stworzyć jeden nowy system informatyczny.