Tomański: Jeśli dziś środa, to mamy protest

Koreańczycy nie kryją zmęczenia prezydenckim skandalem. Jednak, jeżeli ktoś wątpiłby w ich możliwości obywatelskiej mobilizacji ze względu na długie miesiące procesu o impeachment, z pewnością byłby w błędzie. Do Koreańczyków właśnie należy rekord świata w najdłuższym proteście nowoczesnego świata.

Publikacja: 08.01.2017 18:46

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Po odsunięciu od władzy prezydent Park Geun-hye Trybunał Konstytucyjny ma czas na rozpatrzenie decyzji parlamentu do 6 czerwca. Ustawowe 180 dni mogłoby w wielu krajach wystarczyć na wygaszenie obywatelskiego oporu. Wychodzenie na ulice znudziłoby się i o sprawie by zapomniano. Jednak Seul potrafi być bardzo wytrwały. Od 25 lat tydzień w tydzień trwa tam protest protest w sprawie japońskich zbrodni wojennych.

Cesarska armia dopuściła się podczas II wojny wielu zbrodni. Zalicza się do nich tak zwane "ianfu", kobiety do towarzystwa, niewolnice wykorzystywane przez żołnierzy na podbijanych terenach. Korea ucierpiała z powodu tego procederu najbardziej i szacuje liczbę poszkodowanych nawet na 200 tys.

Dziś żyje tylko 46 z nich, ale od 8 stycznia 1992 roku co tydzień niektóre z nich wraz z wieloma aktywistami walczącymi o historyczną sprawiedliwość spotykają się w każdą środę przed budynkiem japońskiej ambasady w Seulu. Pierwszy protest zorganizowano podczas wizyty ówczesnego premiera Japonii, Kiichiego Miyazawy. W ciągu kolejnych lat odpuszczono Japończykom tylko na czas trzęsienia ziemi w Kobe w 1995 roku. Z okazji tysięcznego protestu 14 grudnia 2011 roku przed budynkiem ambasady postawiono pomnik ku czci ofiar.

To tak zwany "pyeonghwabi", pomnik pokoju. Przedstawia dziewczynę w tradycyjnym koreańskim stroju siedząca na krześle. Drugie krzesło obok niej pozostaje puste. Na lewym ramieniu kobiety znajduje się mały ptaszek. Koreańczycy w ramach hołdu dla ofiar japońskiej agresji ubierają figurę w rozmaite ubrania, by dusze "ianfu" nie marzły. W efekcie przed japońską ambasadą w centrum stolicy stworzono niezwykły ołtarz, który dzień w dzień zmienia swój wizerunek i tym bardziej kłuje w oczy dyplomatów.

Liczba halmeoni, czyli koreańskich babć pamietających okrutne czasy, maleje z każdym miesiącem. W 1992 roku z grupy 200 tys. żyło ich jedynie 234, gdy stawiano pomnik już tylko 63. Dziś ze wspominanych 46 trzydzieści cztery panie skorzystały z japońskiego zadośćuczynienia, które nadeszło w 2015 roku. Rząd premiera Shinzo Abe przeznaczył na cel poprawy stosunków japońsko-koreańskich miliard jenów, ale Koreańczycy woleliby usłyszeć szczere przeprosiny. Szczególnie od obecnego szefa narządu, którego dziadek był wysokim ministrem cesarza na terenie Mandżurii.

4 stycznia odbył się protest numer 1264. Ostatniego dnia ubiegłego roku w Korei pojawił się kolejny pomnik pokoju, tym razem przed japońskim konsulatem w mieście Busan. Na japońską odpowiedź nie trzeba było długo czekać - w piątek Tokio wycofało tymczasowo swojego ambasadora oraz konsula generalnego z Busan. Zawieszono także dalsze rozmowy odnośnie zacieśniania współpracy na wypadek kryzysu ekonomicznego. Japończycy zdecydowali się na tak poważny ruch dyplomatyczny pomimo tego, iż wiedzą, że nie mogą liczyć na stanowczość że strony dotychczasowego premiera Hwang Kyo-ahna pełniącego obecnie rolę prezydenta kraju.

Hwang nie ma ani ochoty ani możliwości, by podejmować przełomowe decyzje polityczne. Trudno mieć nadzieję, by chciał narażać się swoim obywatelom i żądać usunięcia pomnika z Busan. Ambasador Yasumasa Nagamine wraca do Japonii po bardzo krótkim okresie urzędowania (od sierpnia ub. r.) i nikt na razie nie umie powiedzieć, kiedy do Korei wróci.

Takich pomników pokoju jest na świecie więcej. Od 2013 roku pyeonghwabi stoi w Central Parku w Glendale pod Los Angeles. 10-tys. społeczność Koreańczyków z Kalifornii wygrała w amerykańskim sądzie z Japończykami, którzy domagali się usunięcia figury i krzeseł. Pomnik pokoju planowany jest także w San Francisco, mieście w którym w 1951 roku Japonia podpisała pakt o oficjalnym zakończeniu amerykańskiej okupacji. Japończykom szczególnie przeszkadzała perspektywa, iż rzeźba miałaby znaleźć się obok obelisku upamiętniającego wizytę japońskiego statku Kanrin Maru w 1860 roku. Wówczas ta jednostka przywiozła do Stanów Zjednoczonych personel pierwszej japońskiej ambasady. Wówczas chciano postawić pyeonghwabi w Lincoln Park, jednak wciąż trwa proces ustalania ostatecznej lokalizacji i wybierania najlepszego projektu pomnika. San Francisco rozpisało konkurs, do którego zgłosiła się setka artystów. Dwa krzesła, dziewczyna i ptaszek pojawiły się w sierpniu ubiegłego roku także w Sydney w kościele Ashfield. Jednak tam japońskie środowiska skutecznie uniemożliwiły ustawienie rzeźby w przestrzeni publicznej w jednym z parków.

Prezydencki skandal z Południa nie daje wątpliwości, że na żaden przełom w kwestii pomników nie ma co liczyć. Japończycy pokazują, że chwilowo nie zależy im na utrzymywaniu pozorów i wybierają rozwiązanie siłowe. W tym przypadku trzeba sytuację czytać między wierszami, sprawa sprzed lat służy konkretnym interesom w obecnym świecie. Pytanie tylko czyim.

Po odsunięciu od władzy prezydent Park Geun-hye Trybunał Konstytucyjny ma czas na rozpatrzenie decyzji parlamentu do 6 czerwca. Ustawowe 180 dni mogłoby w wielu krajach wystarczyć na wygaszenie obywatelskiego oporu. Wychodzenie na ulice znudziłoby się i o sprawie by zapomniano. Jednak Seul potrafi być bardzo wytrwały. Od 25 lat tydzień w tydzień trwa tam protest protest w sprawie japońskich zbrodni wojennych.

Cesarska armia dopuściła się podczas II wojny wielu zbrodni. Zalicza się do nich tak zwane "ianfu", kobiety do towarzystwa, niewolnice wykorzystywane przez żołnierzy na podbijanych terenach. Korea ucierpiała z powodu tego procederu najbardziej i szacuje liczbę poszkodowanych nawet na 200 tys.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Donalda Tuska na 100 dni rządu łatwo krytykować, ale lepiej patrzeć w przyszłość
Publicystyka
Estera Flieger: PiS choćby i z Orbánem ściskającym Putina, byle przeciw Brukseli