Korea Południowa: Coraz bardziej tajemnicza pani Choi

Skandal z udziałem prezydent Park i jej znajomej, Choi Soon-sil rozwija się w najlepsze przynosząc wątki, których mało kto się spodziewał.

Aktualizacja: 03.11.2016 20:33 Publikacja: 03.11.2016 20:31

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

W skorumpowanej od lat Korei Południowej - jakkolwiek nie brzmi to złowieszczo i krzywdząco, to łapówki od dekad są podstawowym środkiem rozliczeniem między politykami i biznesem najwyższego szczebla - obywatele mogli by darować prezydent Park Geun-hye szastanie publicznymi pieniędzmi. Nie byłaby pierwsza, ani też ostatnią osobą na wysokim stanowisku posądzaną o gospodarność dla grupy swoich znajomych. Zawód jest co prawda trochę większy i mniej spodziewany, ponieważ prezydent Park nie ma rodziny - ani męża, ani dzieci - dlatego dostała na początku kadencji kredyt zaufania wzbogacony o to, że zwyczajnie nie będzie miała dla kogo kraść. Nieistniejący członkowie rodziny nie dostawaliby także dobrze płatnych posad.

Nie przewidziano tego, że oszukiwać można dla osób trzecich, choć wciąż bardzo bliskich. Choi Soon-sil, rówieśniczka Park, sprawdzona towarzyszka we wszystkich sprawach, powierniczka, najlepsza przyjaciółka pani prezydent stała się przyszywaną rodziną. W połączeniu z nabytą nieufnością wobec ludzi - rodzice Park zginęli w zamachach, ojca, także prezydenta, zastrzelił bliski przyjaciel - prezydent odsunęła od siebie także młodsze rodzeństwo. Siostra Geun-ryong i brat Ji-man bezskutecznie apelowali w 1990 roku do ówczesnego szefa państwa, Roh Tae-woo o to, by powstrzymał rosnącą we wpływy Choi Soon-sil oraz jej ojca, Choi Tae-mina, kontrowersyjnego przywódcę religijnego, szamana uważającego się za uosobienie Buddy.

Wśród dokumentów odtajnionych przez WikiLeaks można znaleźć depeszę amerykańskiej ambasady w Seulu, która już przed 9 laty ostrzegała przed źle rokującym wpływem starego Choi na młodą Park. Nazywano go wtedy "koreańskim Rasputinem".

Dziś na temat jego córki, Choi Soon-sil powstają internetowe memy i gry na smartfony. W tych pierwszych staje się "Soon-derella" - gra słów na podstawie pierwszej części jej imienia oraz angielskiego określenia na Kopciuszka, Cinderellę. W drugich złą szefową z filmu "Diabeł ubiera się u Prady" (w nowej, najbardziej aktualnej wersji to Soon ubiera się w rzeczy tej marki). Żeby uruchomić nieskończone pokłady koreańskiej kreatywności wystarczyła jedna sytuacja z poniedziałkowego, pierwszego przesłuchania Choi w prokuraturze. Dziennikarzy było tak wielu, że w ich tłumie i pod ich naporem Choi zgubiła but. Zanim jeden z urzędników prokuratury odniósł go jej niczym we wspominanej bajce, lewy but został sfotografowany tak dokładnie, że cały świat zobaczył wszytą na podeszwie metkę "Prada". Memy oraz nagłówki gazet pisały się same.
Opinia publiczna szybko zainteresowała się także córką pani Choi, 20-letnią Chung Yoo-ra. Zrobiono jej nawet badanie DNA, by powstrzymać dalszy rozwój spekulacji o tym, że może być ona nawet córką samej Park Geun-hye. O sprawie poinformował jeden z koreańskich dzienników przyrodni brat pani Choi, syn pastora-szamana z czwartego małżeństwa. Choć ten test wypadł pomyślnie, to za Chung ciągną się zarzuty o opłaceniu sobie możliwości przyjęcia na prestiżowy żeński uniwersytet Ewha. Mamie zawdzięczałaby także opłacanie na co dzień kosztownego hobby - jeździectwa i możliwość udziału w wielu zawodach hippicznych za granicą. Yoo-ra miała stwierdzić kiedyś za pośrednictwem mediów społecznościowych, że o bycie biednym można mieć pretensję do rodziców.

Do kompletu tak zwanej Choi-gate, jak afera jest nazywana w Korei, dorzuca się także ewentualne powiązanie Choi Soon-sil z niedawnym bankructwem koncernu Hanjin. Miała to być podobno prywatna zemsta za to, że ów jeden z największych na świecie przewoźników morskich nie wpłacał na konta prywatnych fundacji Choi wystarczająco dużych kwot. "Ukarany" Hanjin swoim upadkiem wprowadził w osłupienie branżę transportu kontenerowego na wszystkich rynkach.

Były doradca prezydent Park, Anh Chong-bum podczas przesłuchania stwierdził, że jego szefowa wiedziała o każdym wyprowadzeniu państwowych pieniędzy na konta fundacji prowadzonych przez Choi. Wpłaty na dwie główne: K-Sports i Mir opiewajaące na 72 mln dolarów zaskoczyły opinię publiczną. Po tym, jak sprawa wyszła na jaw, Park Geun-hye błyskawicznie przed kamerami powiedziała "Bardzo przepraszam cały naród".

Głęboki prezydencki ukłon, który nastąpił po tych słowach, może jednak nie wystarczyć. Coraz częściej w sprawie zaczyna pojawiać się wątek tajemniczego szamanizmu i rytuału, który miał rzekomo być odprawiany w obecności pań Park i Choi oraz męża tej ostatniej, Chung Yoon-hoi. Prawdopodobnie nie był on pierwszą i jedyną religijną praktyką kościoła odziedziczonego przez Choi Soon-sil w spadku po ojcu, jednak tym razem pora zazębia się w czasie z momentem katastrofy promu Sewol, do której doszło przed dwoma laty w Korei. Opinia publiczna łączy sobie te wydarzenia, ponieważ wciąż nie wiadomo, co naprawdę robiła prezydent Park w ciągu siedmiu godzin bezpośrednio po katastrofie. Być może to jedynie domysły i wyobraźnia działająca na poziomie scenariusza sensacyjnego filmu. Jednak te brakujące siedem godzin w grafiku szefowej państwa nie wygląda dobrze w obecnej sytuacji. Prezydenckie biuro ani razu nie udzieliło wiarygodnych wyjaśnień odnośnie tych wydarzeń. Według nich Park Geun-hye po prostu spędziła ten czas na pracy.

Choi-gate dopiero się rozkręca. Wciąż jest zbyt duża szansa na to, że po pierwszych kilkunastu dniach sprawie skutecznie ukręci się głowę. I że wszystko rozejdzie się po kościach, jak wielokrotnie wcześniej, w przerośniętej korupcją Korei. Ludziom być może podsunie się temat zastępczy, kto wie, czy nie związany z kolejną eskalacją zagrożenia że strony Północy. Za niecały tydzień pojawi się nowa oś światowych wydarzeń w postaci prezydenckiej zmiany w Stanach Zjednoczonych. Moment na wybuch afery Choi Soon-sil z pewnością został precyzyjnie dobrany. Z pewnością po ponad 40 latach prowadzenia wspólnych interesów nie popełnia się prostych błędów, po których wszystko wymyka się spod kontroli.

W skorumpowanej od lat Korei Południowej - jakkolwiek nie brzmi to złowieszczo i krzywdząco, to łapówki od dekad są podstawowym środkiem rozliczeniem między politykami i biznesem najwyższego szczebla - obywatele mogli by darować prezydent Park Geun-hye szastanie publicznymi pieniędzmi. Nie byłaby pierwsza, ani też ostatnią osobą na wysokim stanowisku posądzaną o gospodarność dla grupy swoich znajomych. Zawód jest co prawda trochę większy i mniej spodziewany, ponieważ prezydent Park nie ma rodziny - ani męża, ani dzieci - dlatego dostała na początku kadencji kredyt zaufania wzbogacony o to, że zwyczajnie nie będzie miała dla kogo kraść. Nieistniejący członkowie rodziny nie dostawaliby także dobrze płatnych posad.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny