Najbardziej na milczeniu zależało Seulowi. Kraj, który podniósł się z gruzów koreańskiej wojny, był w końcu przykładem sukcesu, ciągłego samodoskonalenia i podnoszenia poprzeczki. Ogromne nakłady na innowacje pozwoliły według ekonomistów uniknąć pułapki średniego dochodu, "cud nad rzeką Han" - tak zwykło się nazywać narodziny ekonomicznej potęgi Południa - trwał od dekad, a Korea zmieniała jedynie hasła promujące swój kraj wśród turystów. W czasach mundialu z 2002 chwaliła się swój dynamicznym rozwojem ("Dynamic Korea"), przez lata pozostawiała pole do wyobraźni innym ("Imagine your Korea"), by od lipca 2016 stać się w pełni kreatywną ("Creative Korea"). Złośliwi mogli narzekać, że przy wybuchających co pewien czas skandalach korupcyjnych największą kreatywnością mogli wykazywać się tam księgowi. Jednak koreański sen trwał i zadziwiał świat.
Z powodzeniem eksportowano nowoczesną kulturę. Koreańskie seriale pozwalały zarobić w Meksyku i Iranie, a pokolenie młodych, zdolnych i bardzo kulturalnie zachowujących się gwiazd stanowiło doskonałą grupę ambasadorów kraju. Poza cyklicznie opisywaną korupcją na wysokich stanowiskach problemy pojawiały się jedynie na polu dyplomatycznym. Zagrożenie z Północy kazało stawiać na Południu amerykańskie rakiety Patriot. To z kolei irytowało Chińczyków i zamykało przed niektórymi młodymi artystami możliwość dodatkowej promocji w Państwie Środka. Nikt nie spodziewał się, że kolejna afera uderzy z siłą większą niż potencjalny arsenał Pjongjangu.
Wystarczy szybki przegląd nagłówków koreańskich dzienników. "Korea rządzona przez szamankę", "Republika Choi", "Zdrada stanu i zawiedzione zaufanie obywateli". Obecna prezydent, Park Geun-hye przyznała się, że przez lata jej przemówienia były pisane przez przyjaciółkę, panią Choi Soon-sil. Do tego prezydencka kancelaria, nazywana na Południu Cheong Wa Dae, Błękitnym Domem, przekazała w niezwykle krótkim okresie 72 mln dolarów do zewnętrznych instytucji nadzorowanych przez Choi.
W ubiegłą sobotę, 29 października tysiące mieszkańców Seulu wyszło na ulicę. Protest był pokojowy, ale oburzenie narastało. Hasła na transparentach nie pozostawiały wątpliwości, że prezydent Park musi ustąpić. Przygotowano papierowe maski z wizerunkami twarzy obu pań i inscenizowano kukiełkowe teatrzyki - Choi dyrygowała ruchami Park przy pomocy sznurków. W koreańskim internecie od kilku dni najpopularniejszym hasłem stał się "impeachment". Centrum stolicy zapełniło się ludźmi niosącymi zapalone świece, sunącymi po głównych ulicach w milczącym proteście.
Skala skandalu zaskoczyła nawet koreańską opozycję. Ewidentna wpadka Park Geun-hye powinna wyzwolić polityczny zew krwi i nawoływanie do najszybszego ustąpienia ze stanowiska. Jednak Partia Demokratyczna nie ma pomysłu na to, jak wykorzystać niespodziewaną okazję i blisko rok przed spodziewanymi wyborami prezydenckimi przyspieszyć bieg wydarzeń z korzyścią dla siebie. Jak na razie Korea czeka na kolejne rundy zamieszania, które jest obszernie relacjonowane we wszystkich mediach. Tajemnicza pani Choi w weekend wróciła z Europy i w poniedziałek o godzinie 15 koreańskiego czasu (7 rano w Polsce, Korea nie stosuje czasu letniego) pierwszy raz pojawiła się w seulskiej prokuraturze. Po drodze rzuciła dziennikarzom, że za swoje czyny zasługuje na śmierć.