Po zapowiedzi Ministerstwa Finansów budowy systemu kamer śledzących samochody używane w biznesie pojawił się projekt jeszcze głębszej inwigilacji przedsiębiorców. Banki miałyby podawać adresy IP, z których obsługiwane są firmowe konta. Czyli fiskus dowiedziałby się, czy przelew zadysponowano z komputera w siedzibie firmy, ze smartfona gdzieś w Polsce lub w innym kraju. W ten sposób można ustalić, gdzie znajduje się osoba zlecająca przelew.
Czytaj także:
PiS głębiej sięga do naszych kieszeni. Coraz więcej podatków
MF tłumaczy nowe przepisy bardzo ogólnie, wspominając w uzasadnieniu projektu ustawy o „zwiększeniu skuteczności prowadzonej analizy ryzyka". Obowiązek dla banków pojawiłby się 1 stycznia 2019 r.
Czy ma to sens? Eksperci przyznają, że takie narzędzie może służyć łatwiejszemu wykrywaniu oszustw. – Gdy dochodzi do oszukańczego łańcucha sprzedaży towarów, bywa, że kilka przelewów rzekomo różnych firm wykonuje się z tego samego komputera – zauważa Patrycja Goździowska, doradca podatkowy i partner w kancelarii SSW. Przyznaje, że ukrycie adresu IP nie jest dla specjalisty żadnym problemem, a więc i dla grup przestępczych nie będzie szczególnym wyzwaniem.
Z kolei Marcin Ginel, ekspert ds. postępowań podatkowych w PwC, zwraca uwagę, że śledzenie adresów IP może się przydać fiskusowi w jeszcze inny sposób. – Jeśli np. firma utrzymuje, że działa na Cyprze czy Malcie, a z numeru IP wynika, że dyspozycje przelewów są wydawane w Polsce, to władze skarbowe mogą mieć poważny argument, by taką firmę opodatkować w naszym kraju.