VAT to podatek, który obciąża konsumenta. Dla przedsiębiorcy co do zasady powinien być neutralny.

Jednym z mechanizmów, które ową neutralność mają gwarantować, jest zwrot nadwyżki podatku. Firmy mają prawo oczekiwać, że pieniądze zostaną im zwrócone w przewidzianym ustawowo terminie. Trudno się też dziwić, że swoje prawa ma też fiskus i może sprawdzić, czy zwrot jest uzasadniony. Tylko wszystko w granicach prawa i z umiarem. Gdy tego brakuje, zaczynają się schody.

Urzędnicy często zapominają, że nie każdy podatnik to oszust i nie każdy zwrot VAT jest lewy. Zwłaszcza przy dużych kwotach dwoją się i troją, żeby sprawdzić najdrobniejsze detale. A to trwa i trwa. Podatnik może wtedy zapomnieć, że VAT odzyska w 25 czy nawet 60 dni. Fiskus niespecjalnie przejmował się terminami, bo przesuwał zwrot w ostatniej chwili. Do niedawna uważał, że postanowienie o tym wystarczy sporządzić ostatniego dnia. Nie przejmował się też, na jak długo dokument trafi do szuflady ani kiedy dotrze do adresata, czyli podatnika, który czeka na zwrot.

O tym, że postanowienie musi w terminie dotrzeć do adresata, przypomniał ostatnio Naczelny Sąd Administracyjny. I o tym, że decyzje i postanowienia wchodzą do obrotu prawnego wtedy, gdy są doręczone, a nie sporządzone czy nadane na poczcie. Przecież obywatel, firma czy podatnik nie mogą się o nich dowiedzieć, zaglądając do urzędniczej szuflady czy pocztowego worka. I może tylko dziwić, że w takiej sprawie musiał się wypowiadać aż siedmioosobowy skład Naczelnego Sądu Administracyjnego. Czy potrzebna jest zmiana prawa? Nie. Wystarczy zdrowy rozsądek, przestrzeganie standardów i trzymanie się reguł, które obowiązują od lat.

W Monitorze Wolnej Przedsiębiorczości oceniamy gospodarcze działania rządu i pokazujemy bariery utrudniające funkcjonowanie firm. Dla czytelników, którzy na adres monitor@rp.pl napiszą, co ogranicza prowadzenie ich biznesu, mamy dwutygodniowy bezpłatny dostęp do e-wydania „Rzeczpospolitej".