Podstawę prawną działalności pełnomocników rządu stanowi art. 10 ust. 1 ustawy o Radzie Ministrów, w myśl którego należą do nich sprawy, „których przekazanie członkom Rady Ministrów nie jest celowe".
Rząd przygotował właśnie projekty likwidacji ośmiu pełnomocników rządu. Może to być początek większej akcji, gdyż nadal ich będzie 22. Ich status jest wątpliwy, nie mówiąc o dublowaniu poniekąd urzędów.
Zgodnie z konstytucją (art. 146–147) sprawowanie władzy wykonawczej należy do rządu, więcej, jej kompetencje obejmują wszelkie sprawy państwa niezastrzeżone dla innych organów. Radę Ministrów stanowią zaś: premier, wicepremierzy, ministrowie oraz przewodniczący określonych w ustawach komitetów. Nie ma tam mowy o pełnomocnikach. O nich mówi się dopiero w ustawie.
– Pełnomocnicy rządu ponoszą odpowiedzialność polityczną przed premierem (art. 10 ust. 3 ustawy o Radzie Ministrów), ale nie przed Sejmem. Nie ponoszą też odpowiedzialności konstytucyjnej. To zatem niefortunna regulacja – wskazuje dr Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego. – Nie dlatego bowiem Rada Ministrów ustanawia pełnomocnika, że zajmowanie się określoną sprawą przez rząd jest niecelowe, ale dlatego, że celowe jest zajmowanie się tą sprawą w taki sposób. Jeżeli zatem rząd poradzi sobie z własnym pełnomocnikiem (jego ustanowienie nie będzie w konkretnych warunkach dysfunkcjonalne), to instytucja ta może się okazać użyteczna. Ale tylko w określonych warunkach, wyjątkowo.
A oto spojrzenie dr. Stefana Płażka, specjalisty od samorządu i administracji z UJ: