Trzeba już mówić o fali uciekinierów porównywalnej z tą z 2015 r. Wtedy przez Grecję przedostało się do Wspólnoty blisko milion osób, wywołując potężny kryzys polityczny w wielu krajach zjednoczonej Europy.
Ten kryzys został kilka tygodni temu zażegnany dzięki porozumieniu o zatrzymaniu imigrantów, które kanclerz Angela Merkel zawarła z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem w zamian za 3 mld euro rocznej pomocy i obietnicę szybkiego zniesienia wiz.
Jednak tylko w minionym tygodniu do włoskich wybrzeży dotarło aż 13 tys. migrantów, co w skali roku przekłada się na niewiele mniejszą liczbę osób niż ta, która dotarła rok temu do Grecji.
– To nie są ludzie z tych samych krajów. Do Grecji przedostawali się Syryjczycy, Irakijczycy, Afgańczycy, uciekinierzy z Bangladeszu i Pakistanu. Wielu z nich chciało się schronić przed wojną. Ci uchodźcy po zamknięciu drogi przez Grecję jeszcze nie zmienili szlaku na libijski. Natomiast z Libii, a także z Egiptu do Włoch próbują dotrzeć głównie imigranci ekonomiczni z zachodniej i wschodniej Afryki, w tym Nigerii, Senegalu czy Erytrei – mówi „Rz" Ewa Moncure, rzeczniczka unijnej agencji ochrony granic Frontex.
Nowa droga jest jednak niepomiernie bardziej niebezpieczna niż ta z Turcji do Grecji. Tu trzeba pokonać przynajmniej 400 km często wzburzonego morza.