Był to pierwszy zamach tego rodzaju. Celem była cała drużyna piłkarska. I to nie na stadionie, gdzie ofiar mogłoby być znacznie więcej, ani też nie w miejscach, gdzie gromadzą się kibice przed czy po meczu. Do wybuchów doszło daleko od stadionu i nawet nie na terenie hotelu, w którym zatrzymali się piłkarze.
Trzy bomby
Ukryte zostały w przydrożnych krzakach na trasie autokaru wiozącego piłkarzy Borussii Dortmund na stadion, gdzie we wtorek wieczorem miał zostać rozegrany mecz Ligi Mistrzów. Autobus nie wyleciał w powietrze, może wbrew zamiarom zamachowców. Trzy bomby, które ekspolodowały naszpikowane były metalowymi odłamkami. Promień ich oddziaływania policja oceniła na 100 metrów. Tabloid „Bild" odnotował „profesjonalizm" zamachowców, gdyż umieścili oni ładunek poza zasięgiem kamer hotelu, w którym przybywała drużyna Borussii.
W pobliżu miejsca wybuchu miał też znajdować się samochód na belgijskich numerach. Belgia, a zwłaszcza dzielnica Brukseli Molenbeek, uchodzi za centrum dżihadyzmu w Europie.
Odłamki uszkodziły autobus i przebiły boczne szyby. Jeden z odłamków wbił się w zagłówek. Inny ranił piłkarza Marka Bartrę, który ma uszkodzoną rękę i jest poraniony odłamkami szkła. Zawodnik był operowany i pozostał na noc w szpitalu. W zamachu ucierpiał także policjant, który eskortował na motocyklu autobus z piłkarzami.
– Wychodzimy z założenia, że był to atak o podłożu terrorystycznym, jednak nie wiadomo, jakie mogły być motywy – oświadczyła w środę po południu prokurator Frauke Köhler. Zatrzymano dwie osoby ze środowiska islamistów. Jedną z nich, jak pisze lokalna prasa – 25-letniego Irakijczyka, aresztowano.