Można było oczekiwać, że debiutantka Caroline Garcia postawi się rumuńskiej liderce rankingu, w końcu niedawno wygrała z nią w finale turnieju w Pekinie. Jednak Francuzka tylko do połowy pierwszego seta grała tak, że można było sądzić, iż znalazła sposób na Halep.
Znalazła, lecz działał krótko, przegrała 4:6, 2:6. Rumunka z początku przestraszyła się agresywności Garcii. Zepchnięta do obrony, nie bardzo potrafiła zebrać siły na atak. Dopiero gdy usłyszała od trenera Darrena Cahilla, że przecież świetnie serwuje i wystarczy unikać forhendu rywalki, strach minął. Kilka mocnych podań, kilka udanych kontr i Halep odzyskała pewność siebie.
– Nie było łatwo, bo nie mogło być, kiedy gra się z rywalką, która pobiła cię dwa tygodnie temu – mówiła Rumunka, przypominając, że to jej pierwszy turniej, który zaczyna jako numer 1 na świecie, więc dodatkowy stres był uzasadniony.
Dominacja Karoliny Woźniackiej w spotkaniu z Eliną Switoliną (także w grupie czerwonej) była jeszcze większa. Wynik – 6:2, 6:0, grały niespełna godzinę. Wróżenie z wyników z przeszłości w przypadku turnieju mistrzyń WTA nie bardzo ma sens. Woźniacka grała z Ukrainką dwa razy, w finałach w Toronto i Dubaju, rok temu walczyły też w Miami. Wszystkie mecze Karolina przegrała.
Tenis kobiecy jesienią to zjawisko, które może zaprzeczyć teorii o ogromnym zmęczeniu pań sezonem. Woźniacka zagrała w tym roku 77 spotkań (bilans 57/20), Switolina – 65 (52/13), czyli sporo mniej, a w Singapurze to Ukraince plątały się nogi, Dunka zaś tryskała energią.