Tylko ta, która awansowała w ostatniej chwili – Francuzka Caroline Garcia – jest bez szans na koronę. W turnieju pierwszy raz od roku 2010 nie gra Agnieszka Radwańska (28 WTA).
Turniej rozpoczął się w niedzielę dwoma meczami w grupie białej. Najpierw Karolina Pliskova pokonała najstarszą w tym gronie 37-letnią Venus Williams 6:2, 6:2, a potem Garbine Muguruza (uznana przez WTA za zawodniczkę roku) wygrała 6:3, 6:4 z Jeleną Ostapenko (według WTA zrobiła w roku 2017 największy postęp). W poniedziałek rywalizację rozpoczyna grupa czerwona (mecze Simona Halep – Caroline Garcia i Elina Switolina – Karolina Woźniacka).
W ciągu ostatnich trzech miesięcy kobiecy tenis miał trzy liderki – Pliskovą, Muguruzę i obecnie prowadzącą w rankingu Halep. Czeszka i Rumunka zasiadły na tronie bez wygrania turnieju wielkoszlemowego, co wypomina się zawsze, traktując taką władczynię trochę jak uzurpatorkę, choć powinniśmy się już przyzwyczaić. Takich liderek było w historii WTA siedem: Kim Clijsters, Amelie Mauresmo, Jelena Janković, Dinara Safina, Woźniacka, Pliskova i Halep (Clijsters i Mauresmo wygrały Wielkie Szlemy, ale po tym jak zostały nr. 1).
Uczestniczki finałów w Singapurze dostały od losu wielką szansę. Na macierzyński urlop odeszła Serena Williams, kłopoty osobiste miała Wiktoria Azarenka, Maria Szarapowa wróciła po dyskwalifikacji za doping i dopiero w przyszłym sezonie przekonamy się, ile jest warta (ambicje ma wciąż ogromne), Petrę Kvitovą zranił nożownik.
To wszystko sprawiło, że pomimo lukrowania kobiecego tenisa przez władze WTA, zainteresowanie rozgrywkami pań spadło.