Wimbledon kocha rekordowo długie mecze, takie mecze kochają Wimbledon. Wprawdzie do rekordu absolutnego Johna Isnera i Nicolasa Mahuta z czerwca 2010 roku (11 godzin i 5 minut – rozłożone na trzy dni) z kortu nr 18 trochę zabrakło, ale atmosfera na korcie centralnym przypomniała tamte niezwykłe chwile.
Można było zakładać taki scenariusz – jeden i drugi tenisista serwują doskonale, średnia wzrostu 2,06 m (Isner ok. 2,09, Anderson 2,03. W turnieju szło im świetnie, jeden pokonał w ćwierćfinale Rogera Federera, drugi Milosa Raonica, na pewno dojrzeli, by porywać się na takie wyczyny.
Nie ma sensu opisywać seta po secie. Styl był oczywisty: serwis i reszta, często wolej, od czego publicznośc już trochę przez dekadę odwykła. Kluczowych chwil było tylko kilka – nieliczne przełamania serwisowe, miniprzewagi w tie-breakach, też rozstrzyganych na ostrzu noża. Do kronik może przejść tylko to, że nieco wcześniej objawy zmęczenia w piątym secie zaczął zdradzać Amerykanin.
Przy stanie 24:24 i podaniu Isnera, po raz pierwszy na tablicy pojawił się wynik 40-0 dla jego rywala. Anderson nie stracił szansy, druga piłka setowa była jak wyrok. Potem jeszcze dwie minuty pracy z własnym serwisem i można było podsumowywać,. Na radość zwycięzca nie miał wiele sił.
Oficjalny czas: 6 godzin, 35 minut. 298 punktów dla zwycięzcy, 271 dla pokonanego. Asy serwisowe w sumie 102: 49 do 53 – lepszy Isner. Kevin Anderson zagra drugi raz w życiu w finale Wiekiego Szlema, pierwszy w Wimbledonie. Ma 32 lata i chyba najlepszy czas kariery.