Rafaela Nadala i Alexandra Zvereva różniło przed rzymskim finałem dziesięć lat kariery, prawie 90 mln dolarów z premii turniejowych i 69 tytułów w ATP World Tour, ale w niedzielne popołudnie zagrali na równych prawach.
Po pierwszym secie zapewne mało kto przewidywał, że mecz będzie zacięty. Hiszpan, który w półfinale pokonał Novaka Djokovicia 7:6, 6:3, korzystał z faktu, że rywal nie wykorzystywał potęgi serwisu i wygrał łatwo 6:1.
Odmiana w drugim secie polegała na tym, że powróciła skuteczność podania Zvereva. Doszły znakomite skróty, ataki przy siatce i nagle trzeba było się zastanawiać, kiedy ostatnio Nadal przegrał seta do zera na kortach ziemnych (prawidłowa odpowiedź – z Rogerem Federerem w Hamburgu w 2007 roku).
Do takiej przykrości nie doszło, ale ciąg dalszy obiecywał wiele i rzeczywiście – Nadal nie tylko nie dominował, lecz z całych sił starał się wrócić do równowagi. Pogoda przerwała mecz przy stanie 1:6, 6:1, 3:1 dla Zvereva, potem zagrali gema, 3:2 i znów plandeki poszły w ruch. Gdy wrócili na dobre Hiszpan jednak pokazał klasę i wygrał 6:1, 1:6, 6:3.
Był czas, żeby się zastanowić, czy Nadal odzyska pierwsze miejsce w rankingu ATP, czy wygra 32. turniej z cyklu Masters 1000, czy zostanie po raz ósmy zwycięzcą w Rzymie, czy może poczuje jak mocno bije młodość w osobie Saschy z Hamburga.