—korespondencja z Sopotu
Optymistyczny polski scenariusz pierwszego meczu był taki: wygrywać gemy na szybkiej nawierzchni w ERGO Arenie przy własnym serwisie, doprowadzić do tie-breaka i liczyć na własny atak, mocne nerwy, odrobinę szczęścia, albo na ściany eleganckiej hali, kibiców lub magię Pucharu Davisa – do wyboru.
W trzecim secie wszystko szło długo wedle powyższego planu, gra Michała Przysiężnego zmierzała wreszcie do stabilizacji, podanie wyglądało porządnie, tylko tie-break nie poszedł, jak oczekiwano.
Emocje w dogrywce były – strata i odrobienie straty, remis 4:4, ale właśnie wtedy, kiedy publiczność oczekiwała zrywu, sprytniejszy był Guido Pella, wzrok też mu sprzyjał, dwa razy wypatrzył niewielkie błędy Polaka, poprosił o komputerowe sprawdzenie śladu piłki, miał rację.Tie-break wygrany 7-5, mecz 6:1, 6:4, 7:6, jak chciały rankingi i ocena szans obu reprezentacji.
O początku meczu chciałoby się zapomnieć, Przysiężny długo oswajał się z rywalem, nawierzchnią i własną niemocą, dopiero przy stanie 0:5 w pierwszym secie zdobył gema. W drugim secie było lepiej – stała poprawa gry Polaka to był motyw całego spotkania, lecz spokoju i kontroli piłki wciąż brakowało, nie tylko wtedy, gdy Guido Pella, w końcu debiutant, atakował.