Po sześcioletniej przerwie międzynarodowy tenis męski wrócił w ubiegłym roku do Wrocławia.Turniej jest w środku hierarchii challengerów ATP (pula nagród 85 tys. euro plus koszty pobytu), udany ciąg dalszy wydaje się realny.
Kwalifikacje zaplanowano na sobotę, niedzielę i poniedziałek (13–15 lutego) w hali AZS, turniej główny zacznie się w poniedziałek w hali Orbita. Finały odbędą się w niedzielę 21 lutego: deblowy od 14, singlowy dwie godziny później.
Mistrz Wrocław Open 2016 dostanie 110 punktów do rankingu ATP (to nawet trochę więcej niż za dwie wygrane rundy w Wielkim Szlemie), czek na 12 250 euro oraz charakterystycznego krasnala z brązu autorstwa rzeźbiarki Beaty Zwolańskiej-Hołod. Kto zna współczesną historię, pamięta Pomarańczową Alternatywę i bywa we Wrocławiu – wie dlaczego.
Warto chodzić na polskie challengery, bo nie ma ich wiele (obecnie trzy: zimowy we Wrocławiu, letni w Poznaniu, jesienny w Szczecinie), lepszego tenisa męskiego na żywo, wyłączywszy okazje, jakie stwarza niekiedy Puchar Davisa, w kraju raczej się nie zobaczy.
Organizatorzy dali dzikie karty polskiej czwórce: Michałowi Przysiężnemu (220. ATP), Łukaszowi Kubotowi (668. ATP), Kamilowi Majchrzakowi (284. ATP) i Hubertowi Hurkaczowi (620. ATP). Przysiężny może nie wystartować, jest po kontuzji. Kubot – wiadomo, dolnośląski krajan, w singlu gra już dość rzadko, ale okazja jest za dobra, by ją pominąć. Dla młodszych: zdolnego wrocławskiego juniora Hurkacza i trzeciej polskiej rakiety Majchrzaka, to rzadka okazja, by nie jechać daleko po cenne punkty.