Korespondencja z Londynu
Mecz z Konjuh (103. WTA, rocznik 1997), dziewczyną grającą już trzeci raz w Wimbledonie, zaczął się dziwnie: wystarczyło przebić piłkę na chorwacka stronę, by mieć punkt. Dwadzieścia minut i po sprawie. Porządnego tenisa bardzo mało.
Od drugiego seta w nastolatce z Dubrownika (a właściwie z Dubaju, gdzie ma apartament) nastąpiła radykalna zmiana. Uderzenia mocy nie straciły, a celność znakomicie się poprawiła. Skutek był zaskakujący: trzecia tenisistka świata wyraźnie straciła pomysł na skuteczną grę. Punkty uciekały, za nimi set, w kolejnym Konjuh też szybko zdobyła przewagę: 3:1, 4:2.
Pierwszą piłkę meczową Radwańska obroniła przy stanie 3:5 w decydującym secie. Miała serwis, więc jakoś dała radę. Przy 4:5 serwowała jednak silna Chorwatka, objęła prowadzenie 30-0, serca zadrżały. Długą wymianę wygrała Polka, za chwilę jednak było 40-15 i dwie piłki meczowe. Aut Konjuh, 40-30. Potem taśma i piłka gaśnie po chorwackiej stronie. Wolej i przewaga Polki, za moment stracona. Druga przewaga – głośny oddech ulgi polskiej ekipy – jest remis 5:5.
Kolejny gem serwisowy Radwańskiej i znów wpadka. Kolejny gem serwisowy Konjuh i Polkę ratują nerwy rywalki. Remis 6:6. Ciąg dalszy wielkoszlemowy, czyli gra do dwóch gemów przewagi, nie tie-break. Przy prowadzeniu 7:6 Radwańska już twardo naciskała, wreszcie wyrwała rywalce parę ważnych punktów. Nagrodą była piłka meczowa, ale zmarnowana. Cytować, co Isia mruknęła pod nosem, nie można, ale sens był oczywisty.
Przy wyniku 7:7, 30-15 i kolejnym podaniu Agnieszki nastąpiła akcja, która zmieniła przebieg meczu. Konjuh biegła do skrótu, nadepnęła na piłkę, staw skokowy zatrzeszczał. Pojawił się ból i łzy, wezwano lekarza. Agnieszka włożyła kurteczkę, zaczęła się rozgrzewać, Chorwatka dostała ciasny bandaż na prawą stopę i jeszcze chwilę nadziei.