Zhakowane wybory

Haker Andrés Sepúlveda opowiada, jak od ośmiu lat destabilizuje polityczne kampanie wyborcze w całej Ameryce Łacińskiej.

Aktualizacja: 15.01.2017 13:22 Publikacja: 15.01.2017 12:57

Foto: Bloomberg

Była czerwcowa noc 2012 r., tuż przed północą, gdy Enrique Pena Nieto ogłosił zwycięstwo jako nowy prezydent Meksyku. Pena Nieto, prawnik i milioner, pochodzi z rodziny burmistrzów i gubernatorów, a jego żona to gwiazda telenoweli. Uśmiechał się od ucha do ucha, gdy wokół niego rozrzucano czerwone, zielone i białe konfetti w siedzibie Partii Rewolucyjno–Instytucjonalnej (PRI) w Mexico City, która była u władzy przez ponad 70 lat, zanim ją utraciła w 2000 r. Gdy tej nocy Pena Nieto przywrócił partii stery rządów, obiecał ujarzmienie przestępczości narkotykowej, zwalczanie korupcji i otwarcie nowej ery przejrzystej polityki w Meksyku.

W oddalonym o ponad 3 tys. km apartamencie w Chicó Navarra, zamożnej dzielnicy Bogoty w Kolumbii, Andrés Sepúlveda wpatrywał się w sześć monitorów i obserwował relację na żywo ze sztabu kampanii Pena Niety, czekając na oficjalne ogłoszenie wyników wyborów. Sepúlveda to dobrze zbudowany Kolumbijczyk z ogoloną głową i kozią bródką. Na potylicy ma tatuaż kodu QR zawierający klucz szyfrujący, na karku widoczne są słowa i w żartobliwy sposób nawiązujące i do części ciała, i do komend programistycznych.

Gdy Pena Nieto zwyciężył, Sepúlveda przystąpił do niszczenia dowodów. Wywiercił dziury w pamięciach przenośnych, twardych dyskach i telefonach komórkowych, usmażył ich układy w mikrofalówce, po czym zmiażdżył za pomocą młotka. Dokumenty pociął w niszczarce i spuścił w toalecie, a następnie wykasował serwery w Rosji i na Ukrainie, wynajęte anonimowo za bitcoiny. Rozbrajał to, co nazwał tajną historią jednej z najbrudniejszych kampanii Ameryki Łacińskiej w ostatnich czasach.

31–letni Sepúlveda twierdzi, że przez ostatnie osiem lat jeździł po kontynencie amerykańskim, wpływając na wyniki największych kampanii politycznych. Praca nad kampanią Pena Niety była jak do tej pory jego najbardziej skomplikowanym zadaniem, z budżetem wynoszącym 600 tys. dol. Kolumbijczyk przewodził zespołowi hakerów, którzy wykradali strategie kampanii, manipulowali mediami społecznościowymi w celu stworzenia fałszywych wybuchów entuzjazmu (lub niechęci) oraz instalowali programy szpiegowskie w biurach opozycji – wszystko po to, aby Pena Nieto odniósł zwycięstwo. Tej lipcowej nocy haker świętował, opróżniając jedną butelkę piwa Colón Negra za drugą. Jak zwykle podczas nocy wyborów był sam.

Kariera Sepúlvedy rozpoczęła się w 2005 r., a skala jego pierwszych zadań była mała. Należały do nich obraźliwe modyfikacje oficjalnych stron internetowych kampanii oraz włamywanie się do baz danych osób, które sponsorowały przeciwników politycznych. Po kilku latach tworzył zespoły mające na celu szpiegowanie, kradzież danych i oczernianie kandydatów kampanii prezydenckich w całej Ameryce Łacińskiej. Jego usługi nie były tanie, ale bardzo skuteczne. Za 12 tys. dol. miesięcznie klient zatrudniał ekipę, która mogła hakować smartfony, klonować i modyfikować strony internetowe oraz prowadzić masową wysyłkę e–maili oraz wiadomości tekstowych. Usługa premium – za 20 tys. dol. miesięcznie – obejmowała również przechwytywanie danych, ataki, dekodowanie oraz obronę przed podobnymi działaniami rywali. Zlecenia były skrzętnie przekazywane poprzez łańcuszek pośredników i konsultantów. Sepúlveda twierdzi, że wielu z kandydatów, którym pomógł, mogło nawet nie zdawać sobie sprawy z jego roli. Osobiście spotkał tylko niektórych.

Jego zespoły pracowały nad wyborami prezydenckimi w Nikaragui, Panamie, Hondurasie, Salwadorze, Kolumbii, Meksyku, na Kostaryce, w Gwatemali i Wenezueli. Poprosiliśmy o komentarz byłych i obecnych rzeczników kampanii opisanych w artykule, lecz uzyskaliśmy odpowiedź jedynie od przedstawicieli meksykańskiej PRI oraz gwatemalskiej Narodowej Partii Rozwoju.

Jako dziecko Sepúlveda był świadkiem przemocy stosowanej przez marksistowskie bojówki w Kolumbii. Dlatego jako dorosły opowiedział się za działaczami prawicowymi w Ameryce Łacińskiej. Wierzył, że hakowanie, którego się dopuszczał, nie było gorsze od metod stosowanych przez tych, przeciw którym występował: polityków takich jak Hugo Chávez czy Daniel Ortega.

Wiele z wysiłków podjętych przez Sepúlvedę poszło na marne, jednak odniósł on wystarczającą liczbę zwycięstw, by móc twierdzić, że miał więcej wpływu na obecny kształt polityczny Ameryki Łacińskiej niż ktokolwiek inny w XXI w.

– Moim zadaniem było prowadzenie brudnej wojny i działań psychologicznych, czarnej propagandy i rozsiewanie plotek – ta cała ciemna strona polityki, o której nikt nie wie, że istnieje, ale każdy widzi jej efekty – mówi nam po hiszpańsku, siedząc przy małym, plastikowym stoliku na zewnętrznym dziedzińcu potężnie ufortyfikowanego biura prokuratora generalnego Kolumbii. Odsiaduje bowiem obecnie wyrok 10 lat więzienia. Zarzuty: korzystanie ze szkodliwego oprogramowania, spisek w celu popełnienia przestępstwa, naruszenie danych osobistych oraz szpiegostwo w związku z kampanią prezydencką w Kolumbii w 2014 r. Po raz pierwszy zgodził się opowiedzieć całą swoją historię, mając nadzieję, że uda mu się przekonać obywateli, iż został zresocjalizowany, oraz zdobyć szansę na skrócenie wyroku.

Sepúlveda mówi, że najczęściej był zatrudniany przez Juana José Rendóna, konsultanta politycznego z Miami na Florydzie, nazywanego Karlem Rove'em Ameryki Łacińskiej (Rove to kontrowersyjny i wpływowy amerykański strateg polityczny, niegdyś doradca Geroge'a W. Busha). Rendón zaprzecza, że zatrudniał Sepúlvedę do czegokolwiek nielegalnego, i wyraża kategoryczny sprzeciw wobec informacji, jakich ten udzielił nam na temat ich współpracy. Przyznaje jednak, że go zna – twierdzi, iż zlecał mu design stron internetowych.

– Jeśli z nim rozmawiałem raz czy dwa, zawsze było to podczas sesji zespołu zajmującego się internetem – mówi. – Nie zajmuję się nielegalną działalnością, tylko tzw. kampaniami negatywnymi. Nie podoba się to komuś, w porządku. Ale jeśli jest to legalne, będę to robił. Nie jestem świętym, ale nie jestem też przestępcą.

Sepúlveda zazwyczaj niszczył wszelkie dane po zakończeniu danego zlecenia, pozostawił sobie jednak dokumenty na temat członków zespołów hakerskich i innych zaangażowanych osób jako swego rodzaju tajną polisę ubezpieczeniową. Udostępnił nam korespondencję, twierdząc, że są to e–maile zawierające rozmowy z Rendónem i jego firmą konsultingową na temat hakowania i postępów w cyberatakach związanych z kampaniami. Rendón utrzymuje, że e–maile są sfałszowane. Z analizy dokonanej przez niezależną firmę zajmującą się bezpieczeństwem w sieci wynika jednak, że badane próbki korespondencji wydają się autentyczne. Niektóre z opisanych przez Sepúlvedę działań są zgodne z opublikowanymi w czasie różnych wyborów informacjami i faktami (choć nie wszystkie szczegóły można było sprawdzić w niezależnych źródłach). Jedna z osób pracujących przy kampanii w Meksyku, która pragnęła pozostać anonimowa z obawy o własne bezpieczeństwo, potwierdziła zeznania Sepúlvedy na temat roli, jaką odegrał wraz z Rendónem w tamtych wyborach.

Sepúlveda wychował się w biedzie w Bucaramandze, mieście położonym osiem godzin jazdy samochodem na północ od Bogoty. Jego matka była sekretarką. Ojciec – działaczem społecznym, który pomagał rolnikom w znajdowaniu lepszych roślin do uprawy niż liście koki. Rodzina często przenosiła się z miejsca na miejsce z powodu gróźb otrzymywanych od handlarzy narkotyków. Jego rodzice się rozwiedli i gdy w wieku 15 lat Andrés nie zdał do następnej klasy, zamieszkał z ojcem w Bogocie. Wtedy po raz pierwszy skorzystał z komputera. Później zapisał się do pobliskiej szkoły technicznej i przy pomocy przyjaciela nauczył się programowania.

W 2005 r. starszy brat Sepúlvedy, specjalista od reklamy, pomagał w kampaniach parlamentarnych partii związanej z ówczesnym prezydentem Kolumbii Alvarem Uribe. Był on w oczach braci bohaterem, sojusznikiem USA, który wzmocnił armię do walki z bezwzględną lewacką partyzantką Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia (FARC). Podczas wizyty w siedzibie partii Sepúlveda wyjął swojego laptopa i zaczął skanować sieć bezprzewodową w biurze. Z łatwością włamał się do komputera Rendóna, partyjnego stratega, i pobrał terminarz Uriby oraz teksty przemówień, które miały być wygłoszone. Sepúlveda wspomina, że Rendón był wściekły, ale natychmiast go zatrudnił (sam Rendón utrzymuje, że nic takiego się nie wydarzyło).

Przez dziesiątki lat wybory w Ameryce Łacińskiej były nie wygrywane, lecz ustawiane przy użyciu nieskomplikowanych metod. Miejscowi działacze w zamian za głosy oferowali wiele rzeczy, od niewielkich urządzeń AGD po gotówkę. W latach 90. reformy wyborcze w regionie ukróciły ten proceder. Wyborcy otrzymali niepodrabialne dokumenty tożsamości, a niezależne instytuty kontrolowały przebieg wyborów w kilku krajach. To oznaczało, że potrzebne są nowe metody.

O Juanie José Rendónie, urodzonym w 1964 r. w Wenezueli, sporo opowiadają jego krytycy, dużo informacji zawierają też materiały z różnych procesów sądowych. Z tych źródeł wyłania się obraz człowieka, który swą pełną sukcesów karierę zawdzięcza po części znajomości brudnych chwytów i umiejętności rozsiewania plotek. Zanim Rendón, syn działaczy demokratycznych, został doradcą prezydentów w swojej ojczyźnie, studiował psychologię i pracował w reklamie. Po oskarżeniu ówczesnego prezydenta Wenezueli Cháveza o podrabianie wyników wyborów w 2004 r. odszedł i nie powrócił na stanowisko.

Jak twierdzi Sepúlveda, jego pierwszą pracą było włamanie się na stronę internetową rywala Uriby, kradzież bazy danych adresów e–mailowych i wysyłanie do nich dezinformującego spamu. Haker dostawał 15 tys. dol. w gotówce za miesiąc pracy, pięciokrotnie więcej niż zarabiał, projektując strony internetowe.

Sepúlveda był oczarowany Rendónem, który miał całą flotę luksusowych samochodów, nosił wielkie, efektowne zegarki i wydawał tysiące na płaszcze szyte na miarę. Podobnie jak Sepúlveda był perfekcjonistą. Od pracowników wymagał, by byli w pracy przed czasem i pracowali do późna.

– Byłem bardzo młody – mówi Sepúlveda. – Lubiłem swoje zajęcie, podróżowałem i dobrze mi płacono. To była praca idealna. Przede wszystkim jednak porozumieli się ze względu na swoje przekonania. Sepúlveda wspomina, że traktował szefa jak geniusza i mentora. Rendón, który według informacji zawartych na jego stronie internetowej jest zagorzałym buddystą i adeptem sztuk walki, stworzył image tajemniczego i groźnego człowieka, ubierającego się wyłącznie na czarno, czasem nawet w samurajskie kimono. Na stronie nazywa siebie konsultantem politycznym, który jest „najlepiej opłacany, najczęściej atakowany, najskuteczniejszy, na którego jest największe zapotrzebowanie, a ludzie obawiają się go najbardziej". Niewątpliwie kolumbijski haker miał w tym swój udział.

Jak twierdzi Sepúlveda, Rendón zrozumiał, że hakerzy mogą zostać całkowicie wkomponowani we współczesną kampanię polityczną, propagując ofensywne spoty reklamowe, szpiegując oponentów, wynajdując sposoby na obniżenie wyników przeciwników i podkopanie morale ich popleczników. Sepúlveda odkrył, że wyborcy bardziej wierzą temu, co uznawali za spontaniczne reakcje ludzi w mediach społecznościowych, niż temu, co mówili w telewizji i pisali w gazetach eksperci. Wiedział, że można założyć fałszywe konta i stworzyć trendy w mediach społecznościowych, ponosząc niewielkie koszty.

Kolumbijczyk napisał program znany obecnie jako Social Media Predator, który zarządzał wirtualną armią fałszywych kont na Twitterze. Program pozwalał mu na szybką zmianę nazwisk, zdjęć profilowych i opisów w miarę potrzeb. W końcu, jak zauważył, manipulowanie debatą publiczną stało się tak proste jak przestawianie figur na szachownicy. Sam mówi: – Kiedy zdałem sobie sprawę, że ludzie bardziej wierzą temu, co jest w internecie, niż temu, co widzą w rzeczywistości, doszedłem do wniosku, że mogę sprawić, by uwierzyli prawie we wszystko.

Według Sepúlvedy połowę wynagrodzenia płacono mu z góry w gotówce. Kiedy podróżował, używał fałszywego paszportu i mieszkał w hotelach sam, z daleka od pracowników sztabu. Nikt nie mógł do jego pokoju wnieść smartfona czy aparatu fotograficznego. Większość zleceń miała początek podczas osobistego spotkania. Sepúlveda opowiada, że Rendón dawał mu kartkę papieru, na której były nazwiska celów, adresy e–mailowe oraz numery telefonów. Sepúlveda wracał z notką do hotelu, wprowadzał z niej informacje do zaszyfrowanego pliku i następnie ją spalał lub spuszczał w toalecie. Gdy Rendón musiał wysłać e–maila, używał kodu. „Pieścić" oznaczało przeprowadzić atak, „słuchać muzyki" znaczyło przechwytywanie połączeń telefonicznych celu.

Rendón i Sepúlveda dokładali starań, by nigdy nie byli widziani razem. Komunikowali się za pomocą zaszyfrowanych telefonów, wymienianych co dwa miesiące. Sepúlveda twierdzi, że dzienne raporty i zdobyte informacje wysyłał z jednorazowych kont e–mailowych do pośrednika w firmie konsultingowej Rendóna.

W archiwach hakera poszczególne dane były oznaczane różnymi kolorami, co miało duże znaczenie po zakończeniu zlecenia, gdy nadchodził czas zniszczenia dowodów. W dniu wyborów Sepúlveda pozbywał się wszelkich informacji oznaczonych kolorem czerwonym. To były pliki, które mogłyby posłać jego i jego opiekunów do więzienia: przechwycone rozmowy telefoniczne i e–maile, listy ofiar hakowania i tajne raporty, które przygotowywał podczas kampanii. Wszystkie telefony, twarde dyski, pamięć przenośna i serwery były fizycznie niszczone. Mniej niebezpieczne „żółte" pliki, zawierające terminarze podróży, wykazy wynagrodzeń, plany pozyskania kapitału na kampanię, były zapisywane na zaszyfrowanym dysku przenośnym i przekazywane do sztabu w celu ostatecznej ewaluacji. One również były niszczone po tygodniu.

Podczas większości zleceń Sepúlveda tworzył międzynarodowy zespół, który pracował w wynajętych domach i mieszkaniach w Bogocie. Było w nim od 7 do 15 hakerów z całej Ameryki Łacińskiej, dzięki czemu mógł wykorzystać potencjał wielu „narodowych specjalizacji". W jego ocenie Brazylijczycy tworzą najskuteczniejsze złośliwe oprogramowanie. Wenezuelczycy i Ekwadorczycy są utalentowani w zakresie skanowania systemów i aplikacji pod względem luk i słabości. Argentyńczycy to specjaliści od przechwytywania danych z telefonów komórkowych. Meksykanie są świetnymi hakerami, ale zbyt dużo gadają. Sepúlveda korzystał z ich usług tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Zlecenia trwały od kilku dni do kilku miesięcy. Czasem miały charakter defensywny – np. w Hondurasie Sepúlveda ochraniał kanały komunikacyjne i systemy komputerowe przed hakerami zatrudnionymi przez przeciwników „jego" kandydata na prezydenta, Porfiria Lobo Sosy. W Gwatemali podjął się cyfrowego podsłuchu sześciu osobistości politycznych i biznesowych kraju i – jak twierdzi – zostawiał Rendónowi informacje na zaszyfrowanej pamięci przenośnej w specjalnych skrytkach (Sepúlveda twierdzi, że była to mała operacja dla klienta Rendóna, powiązanego z prawicową Narodową Partią Rozwoju – PAN. PAN zaprzecza, że kiedykolwiek zatrudniła Rendóna i że cokolwiek wie o tych działaniach).

W 2011 r. w Nikaragui Sepúlveda zaatakował ubiegającego się o trzecią kadencję prezydenta Ortegę. W jednym z rzadko trafiających się zleceń niezwiązanych z Rendónem włamał się na konto e–mailowe Rosario Murillo, żony Ortegi i rzeczniczki prasowej rządu, i wykradł wiele osobistych i rządowych sekretów.

W 2012 r. w Wenezueli zespół dał się ponieść niechęci do Cháveza i porzucił dotychczasowe środki ostrożności. Gdy Chávez ubiegał się o czwartą kadencję, Sepúlveda opublikował (po anonimizacji) klip na YouTubie, na którym było widać, jak we własnej osobie przegląda konto e–mailowe Diosdado Cabella – jednego z najpotężniejszych ludzi w Wenezueli, przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego. Zaczął również działać poza kręgiem swoich zaufanych hakerów i nakłaniał hakerów–aktywistów z grupy Anonymous do ataków na Cháveza.

Sepúlveda opowiada, że gdy włamał się z kolei na konto na Twitterze należące do Cabella, Rendón mu gratulował. W e–mailu z 9 września 2012 r. napisał „Eres noticia :)" – czyli „jesteś w wiadomościach", podając link do artykułu o włamaniu (Rendón twierdzi, że nigdy nie wysłał takiego e–maila). Sepúlveda ujawnił zrzuty ekranu kilkunastu e–maili i wiele rzeczywistych wiadomości, dowodząc, że od listopada 2011 do sierpnia 2012 r. wysyłał do wysoko postawionego pracownika firmy konsultacyjnej Rendóna długie listy rządowych stron, które zhakował na potrzeby różnych kampanii, pisząc przy użyciu hakerskiego slangu (np. „Owned!"). Dwa tygodnie przed wyborami w Wenezueli Sepúlveda wysłał zrzuty ekranu pokazujące, że zhakował stronę Cháveza i jest w stanie ją „wyłączyć" i „włączyć" w każdej chwili.

Chávez wygrał, ale pięć miesięcy później zmarł na raka, co doprowadziło do kolejnych wyborów, w których zwyciężył Nicolás Maduro. Na dzień przed ogłoszeniem zwycięzcy Sepúlveda włamał się na jego konto na Twitterze i opublikował oskarżenia o oszustwa wyborcze. Wenezuelski rząd odciął wtedy internet w całym kraju na 20 min, winiąc za to „hakerów–spiskowców zza granicy".

W Meksyku geniusz Sepúlvedy i wizja stworzenia niepokonanej machiny politycznej Rendóna świetnie ze sobą współgrały, wspierane przez potężne zaplecze centroprawicowej Partii Rewolucyjno–Instytucjonalnej. Lata rządów prezydenta Felipe Calderóna i jego partii PAN były kojarzone z wyniszczającą wojną z kartelami narkotykowymi, w wyniku których porwania, zabójstwa na ulicach i skracanie o głowę stały się codziennością. Gdy zbliżał się rok 2012, PRI zaproponowała kandydaturę młodego i energicznego Pena Niety, który właśnie zakończył udaną kadencję na stanowisku gubernatora.

Sepúlvedzie nie podobał się pomysł pracy w Meksyku, państwie niebezpiecznym dla osób prowadzących działalność publiczną. Jednakże Rendón przekonał go do kilku krótkich podróży do tego kraju (często na pokładzie swojego prywatnego odrzutowca), które rozpoczęły się w 2008 r. Pracując pewnego razu w Tabasco, na gorącym karaibskim wybrzeżu, Sepúlveda zhakował konta ważnej politycznej figury. Okazało się, że ofiara miała powiązania z kartelem narkotykowym. Team odpowiadający za bezpieczeństwo w drużynie Rendóna dowiedział się o planie zabicia Sepúlvedy. Spędził on wtedy noc w opancerzonym Chevrolecie Suburban, zanim mógł wrócić do Mexico City.

W Meksyku funkcjonuje system trójpartyjny, więc Pena Nieto zmagał się z oponentami zarówno z prawej, jak i lewej strony politycznego spektrum. Prawica w postaci PAN nominowała Josefinę Vázquez Motę, pierwszą kandydatkę na stanowisko prezydenta. Lewica, czyli Demokratyczna Partia Rewolucyjna (PRD), wybrała Andrésa Manuela Lópeza Obradora, byłego burmistrza Mexico City.

Wczesne sondaże wskazywały wysokie 20–punktowe prowadzenie Pena Niety, ale jego zwolennicy dmuchali na zimne. Zespół Sepúlvedy zainstalował złośliwe oprogramowanie w routerach w siedzibie sztabu kandydata PRD, co pozwoliło na dostęp do telefonów i komputerów wszystkich użytkowników sieci, w tym samego Lópeza Obradora. Podobne kroki podjęto również przeciw Mocie z PAN. Gdy sztaby kandydatów przygotowywały przemówienia programowe, Sepúlveda znał ich treść w chwili, gdy ich palce zetknęły się z klawiaturą. Widział nadchodzące spotkania kandydata i terminarze kampanii, zanim były one udostępnione w sztabach.

Pieniądze nie były problemem. Pewnego razu Sepúlveda wydał 50 tys. dol. na skomplikowane rosyjskie oprogramowanie, które w bardzo krótkim czasie pozwoliło na przechwytywanie informacji z telefonów Apple'a, BlackBerry i tych korzystających z systemu Android. Nie szczędził również wydatków na najlepsze fałszywe konta na Twitterze – takie, które były utrzymywane przez co najmniej rok, co nadawało im szlif autentyczności.

Sepúlveda zarządzał tysiącami tych fałszywych kont, używając ich do kształtowania dyskusji na temat planu Niety wobec przestępczości narkotykowej. Zalewał media społecznościowe poglądami, które łatwo mogły być przekazywane dalej, już przez rzeczywistych użytkowników. Do mniej subtelnych zadań używał większej, 30–tysięcznej armii botów na Twitterze, automatycznie tworzących wpisy w celu wykreowania trendów. Jedna z dyskusji, które zapoczątkował, wyrażała obawę, że wraz ze wzrostem poparcia dla Lópeza Obradora osłabi się peso. Sepúlveda wiedział, że problem walutowy jest jedną z głównych słabości przeciwnego kandydata – uzyskał tę wiedzę z informacji przesyłanych wewnątrz jego sztabu.

Zespół Sepúlvedy zapewnił kampanii Pena Niety i jego lokalnym sojusznikom cyfrową „czarną magię" w pełnym zakresie. W dniu wyborów spowodował, że komputery wykonały dziesiątki tysięcy połączeń telefonicznych o godzinie 3 nad ranem w stanie Jalisco, kluczowym dla wyniku wyborów. Ludzie usłyszeli nagraną wiadomość, wywołującą wrażenie, że jest ona częścią kampanii lewicowego kandydata na gubernatora Enrique Alfary Ramíreza. Zgodnie z oczekiwaniami, wyrwani w środku nocy ze snu wyborcy byli wściekli, a Alfaro przegrał niewielką różnicą głosów. W innej kampanii, o urząd gubernatora w Tabasco, Sepúlveda stworzył na Facebooku fałszywe konta homoseksualistów twierdzących tam, że jako geje popierają katolickiego konserwatywnego kandydata Gerarda Priegę z PAN – co miało na celu zasianie wątpliwości u rzeczywistych wyborców.

– Zawsze podejrzewałem, że coś było nie tak – stwierdził Priego po ujawnieniu informacji na temat manipulowania mediami społecznościowymi podczas tamtej kampanii.

W maju Pena Nieto wybrał się z wizytą do Uniwersytetu Iberoamerykańskiego w Mexico City i został powitany przez studentów buczeniem i agresywnymi okrzykami. Wstrząśnięty kandydat wycofał się wraz z ochroną do sąsiedniego budynku, gdzie według niektórych relacji w internecie ukrył się w łazience. Jego wizerunek został mocno nadszarpnięty. López Obrador triumfował.

PRI zdołało jednak odrobić stracone punkty w sondażach. Jeden z konsultantów Lópeza Obradora dał się bowiem złapać na nagraniu, na którym słychać, jak prosi biznesmenów o 6 mln dol. na kampanię swojego kandydata – co mogło stanowić złamanie meksykańskiego prawa. Sepúlveda twierdzi, iż nie zna źródła tego nagrania. Ale wraz ze swoim zespołem przechwytywał komunikację pechowego konsultanta Luisa Costy Bonino od miesięcy (2 lutego 2012 r. Rendón najprawdopodobniej wysłał do hakera trzy adresy e–mail oraz numer komórkowy należący do Bonino w e–mailu zatytułowanym „Job").

Zespół Sepúlvedy zdezaktywował osobistą stronę internetową Bonino i przekierowywał dziennikarzy na jej sklonowaną wersję. Tam opublikował pismo wyglądające na obronną tyradę napisaną przez samego konsultanta, w której „przypadkowo" wypłynęły kolejne wątpliwości – czy jako Urugwajczyk nie łamie on restrykcji dotyczących udziału osób z zagranicy w meksykańskich wyborach. Costa Bonino wycofał się z udziału w kampanii kilka dni później. Stwierdził ostatnio, że wiedział, iż był szpiegowany, nie wiedział tylko w jaki sposób. – W Ameryce Łacińskiej to część zawodu, podsłuchiwanie rozmów przeciwników politycznych nie jest nowością. Gdy pracuję przy kampanii, zakładam, że wszystko, o czym mówię przez telefon, będzie usłyszane przez opozycję – mówi konsultant.

Biuro prasowe Pena Niety nie udzieliło komentarza na ten temat. Rzecznik PRI powiedział, że partia nie ma żadnej wiedzy na temat Rendóna współpracującego z Pena Nietą przy jakiejkolwiek kampanii. Rendón z kolei twierdzi, że pracował w imieniu kandydatów PRI w Meksyku przez 16 lat, od sierpnia 2000 r. do dziś.

W 2012 r. kolumbijski prezydent Juan Manuel Santos, następca Uriby, niespodziewanie powrócił do rozmów pokojowych z FARC, z nadzieją na zakończenie trwającej 50 lat wojny. Wściekły Uribe, któremu lewicowi partyzanci z FARC zabili ojca, założył nową partię i wsparł innego kandydata, Oscara Ivána Zuluagę, wypowiadającego się przeciwko tym negocjacjom.

Rendón pracował wtedy dla Santosa, chciał, aby Sepúlveda dołączył do jego zespołu – ale tym razem spotkał się z odmową. Chęć współpracy Rendóna z kandydatem popierającym rozmowy z FARC haker uznał za zdradę i podejrzewał, że konsultant uległ chciwości, stawiając pieniądze ponad ideały. Sepúlveda wspomina, że dla niego motywacją były przede wszystkim jego przekonania, a nie pieniądze – i że jeśli chciałby jedynie zarabiać, to hakowałby systemy finansowe, a nie kampanie wyborcze.

Po raz pierwszy zdecydował się stanąć w kontrze do swojego mentora. Zaczął pracować dla opozycji, raportując bezpośrednio do Luisa Alfonso Hoyosa – szefa sztabu Zuluagi. Hoyos był nieosiągalny, gdy staraliśmy się o jego komentarz, a Zuluaga zaprzecza, że miał jakiekolwiek informacje o hakowaniu. Sepúlveda opowiada, że razem z Hoyosem obmyślili plan zdyskredytowania urzędującego prezydenta poprzez wykazanie, że partyzanci, pomimo toczących się rozmów pokojowych, nadal rozprowadzali narkotyki i szerzyli przemoc. W kilka miesięcy Sepúlveda włamał się do telefonów i na konta ponad 100 bojowników, w tym lidera FARC Rodriga Londono, znanego także jako Timoleón Jiménez lub Timoszenko. Stworzył grubą teczkę z hakami na FARC, zawierającą m.in. dowody siłowych nacisków FARC na rolników z prowincji. W końcu Sepúlveda zgodził się towarzyszyć Hoyosowi podczas wizyty w wiadomościach Bogota TV i przedstawić zgromadzone dowody.

Zawzięta i otwarta walka z partią rządzącą okazała się nieroztropnym posunięciem. Miesiąc później, gdy Sepúlveda palił papierosa na tarasie swojego biura w Bogocie, zauważył, że pod budynek podjechał policyjny konwój. 40 ubranych na czarno komandosów najechało na biuro, by go aresztować. Sepúlveda obwinia o wszystko swą lekkomyślną decyzję o występie w telewizji. Jest przekonany, że wydał go ktoś stamtąd. W sądzie nosił kamizelkę kuloodporną i zasiadał w asyście strażników z tarczami. Z tyłu sali sądowej jacyś mężczyźni trzymali w górze zdjęcia jego rodziny, wykonując gest podrzynania gardła lub przykładając palec do ust, dając do zrozumienia, by milczał. Ale opuszczony przez byłych sojuszników, w końcu przyznał się do zarzucanych mu czynów: szpiegostwa, hakowania i innych przestępstw, w zamian za 10–letni wyrok.

Gdy na trzeci dzień po osadzeniu w więzieniu La Picota w Bogocie wybrał się do dentysty, został osaczony przez ludzi z nożami i żyletkami. Uratowała go służba więzienna. Tydzień później strażnicy obudzili Sepúlvedę w środku nocy i szybko wyprowadzilu z celi, mówiąc, że słyszeli o planie zastrzelenia go we śnie z pistoletu z tłumikiem. Potem policja podsłuchała rozmowę, w której planowano kolejny zamach na jego życie. Wtedy znalazł się w izolowanej celi w ośrodku o najwyższym poziomie bezpieczeństwa w centrum Bogoty. Śpi pod kuloodpornym kocem, z kamizelką przy łóżku, za drzwiami odpornymi na wybuchy. Strażnicy zaglądają do niego co godzinę. W ramach ugody sądowej stał się świadkiem rządu, pomagając śledczym w przygotowaniu procesów przeciwko byłemu kandydatowi Zuluagi i jego politycznemu strategowi Hoyosa. Władze wydały nakaz aresztowania Hoyosa, ale – jak podaje kolumbijska prasa – poszukiwany zbiegł do Miami.

Gdy Sepúlveda wyjeżdża na spotkania z prokuratorami w tzw. Bunkrze, siedzibie prokuratora generalnego w Bogocie, podróżuje w opancerzonym konwoju z sześcioma motocyklami, pędząc przez stolicę z prędkością 100 km/h. Podczas przejazdu sygnały telekomunikacyjne są zakłócane, aby zapobiec śledzeniu ruchów konwoju czy zdalnej detonacji bomb na ulicach.

Nam Sepúlveda mówi, że chce opowiedzieć swoją historię, gdyż opinia publiczna nie zdaje sobie sprawy z władzy, jaką nad wyborami mają dziś hakerzy i ludzie dokonujący różnych manipulacji komputerowo–internetowych. Ani z tego, jakie specjalistyczne umiejętności są niezbędne, by ich powstrzymać.

– Pracowałem z prezydentami i ludźmi posiadającymi wielką władzę. Zrobiłem wiele rzeczy, których nie żałuję, ponieważ działałem z pełnym przekonaniem i w jasno określonym celu, jakim było zakończenie rządów dyktatur i socjalistów w Ameryce Łacińskiej – mówi, trzymając filiżankę kawy i paczkę Marlboro. – Zawsze twierdziłem, że są dwa rodzaje polityki – ten, który widzą ludzie, i ten, dzięki któremu wszystko się dzieje. Ja pracowałem przy tej polityce, której nie widać.

Opowiada, że zezwolono mu na dostęp do komputera z monitorowanym połączeniem internetowym w ramach porozumienia z władzami, dotyczącego śledzenia i utrudniania działalności karteli narkotykowych za pomocą jednej z wersji programu Social Media Predator. Rząd nie potwierdza ani nie zaprzecza temu, że haker może korzystać z komputera ani do czego może go używać. Sepúlveda opowiada, że zmodyfikował Social Media Predatora pod kątem przeciwdziałania sabotażom, w których się specjalizował, takim jak blokowanie profili kandydatów na Facebooku i Twitterze.

Użył też tego programu do przeskanowania 700 tys. tweetów z kont zwolenników tzw. Państwa Islamskiego, aby ustalić, jakimi cechami charakteryzuje się dobry rekruter terrorystów. Sepúlveda twierdzi, że jego program jest w stanie rozpoznać rekruterów IS w kilka minut po tym, gdy stworzą konto na Twitterze i zaczną wysyłać wiadomości. Ma nadzieję, że będzie mógł się podzielić tymi informacjami z USA i innymi państwami zwalczającymi islamskie bojówki. Po przebadaniu próbek Sepúlvedy niezależna firma stwierdziła, że użyte metody są oryginalne i dostarczają wiarygodne wyniki.

Davida Maynora, szefa spółki Errata Security w Atlancie zajmującej się testowaniem bezpieczeństwa w sieci, zapytaliśmy, czy opinie Sepúlvedy na temat skali działalności hakerów w kampaniach wyborczych na całym świecie brzmią prawdopodobnie. Maynor potwierdził. Mówi, że od czasu do czasu otrzymuje propozycje pracy przy kampaniach. Jego firma była nakłaniana do zdobycia adresów e–mailowych i innych dokumentów z komputerów i telefonów różnych kandydatów – przy czym docelowy klient nigdy nie jest ujawniany. – W USA taka działalność ma miejsce praktycznie przez cały czas – mówi.

W jednym przypadku Maynor został poproszony o wykradzenie danych, teoretycznie tylko w ramach przetestowania jakości zabezpieczeń. Ale zleceniodawca nie chciał ujawnić swoich związków z kampanią, której bezpieczeństwo chciał rzekomo sprawdzić. W innej sprawie potencjalny klient oczekiwał prezentacji na temat możliwości śledzenia ruchów kandydata za pomocą sklonowanego iPhone'a. – Zawsze im odmawialiśmy z oczywistych przyczyn – twierdzi Maynor, który nie chce podawać nazwisk kandydatów, na których proponowano mu zlecenia.

Trzy tygodnie przed aresztowaniem Sepúlvedy jego eksmentor Juan José Rendón został zmuszony do zrezygnowania z udziału w kampanii Santosa. Kolumbijska prasa oskarżała go o wzięcie łapówki w wysokości 12 mln dol. od handlarzy narkotyków i częściowe przekazanie jej do funduszy kampanii, czemu on sam zaprzecza. Według słów Rendóna przedstawiciele kolumbijskich władz przesłuchali go niedługo potem w jego domu w Miami. Rendón przyznaje, że kolumbijscy śledczy pytali go o Sepúlvedę i powiedział im, że jego rola była ograniczona do projektowania witryn. Zaprzecza natomiast, jakoby pracował z Sepúlvedą nad projektami mającymi jakiekolwiek znaczenie polityczne. – On twierdzi, że współpracowaliśmy przy 20 kampaniach, ale prawda jest inna – mówi Rendón. – Nigdy nie wypłaciłem Andrésowi Sepúlvedzie ani jednego peso.

W zeszłym roku na podstawie informacji z anonimowego źródła kolumbijskie media podały, że Rendón pracuje przy prezydenckiej kampanii Donalda Trumpa. Konsultant utrzymuje, że te informacje są nieprawdziwe. Mówi, że sztab kampanii rzeczywiście zwrócił się do niego, ale on propozycję odrzucił, gdyż nie lubi Trumpa. – Wg mojej wiedzy nie współpracowaliśmy z tym człowiekiem – mówi także rzeczniczka prasowa Trumpa Hope Hicks. – Nigdy o nim nie słyszałam.

Andrés Sepúlveda twierdzi, że kilkakrotnie oferowano mu pracę w Hiszpanii, jednak odrzucił wszystkie propozycje, ponieważ był zbyt zajęty. Na pytanie, czy uważa, że kampania prezydencka w USA jest poddawana manipulacjom, odpowiedział: – Jestem tego pewien na 100 proc.

— współpraca: Carlos Manuel Rodriguez, Matthew Bristow

Była czerwcowa noc 2012 r., tuż przed północą, gdy Enrique Pena Nieto ogłosił zwycięstwo jako nowy prezydent Meksyku. Pena Nieto, prawnik i milioner, pochodzi z rodziny burmistrzów i gubernatorów, a jego żona to gwiazda telenoweli. Uśmiechał się od ucha do ucha, gdy wokół niego rozrzucano czerwone, zielone i białe konfetti w siedzibie Partii Rewolucyjno–Instytucjonalnej (PRI) w Mexico City, która była u władzy przez ponad 70 lat, zanim ją utraciła w 2000 r. Gdy tej nocy Pena Nieto przywrócił partii stery rządów, obiecał ujarzmienie przestępczości narkotykowej, zwalczanie korupcji i otwarcie nowej ery przejrzystej polityki w Meksyku.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Biznes
Czasy są niepewne, firmy nadal mało inwestują
Biznes
Szpitale toną w długach, a koszty działania rosną
Biznes
Spółki muszą oszczędnie gospodarować wodą. Coraz większe problemy
Biznes
Spółka Rafała Brzoski idzie na miliard. InPost bliski rekordu
Materiał partnera
Przed nami jubileusz 10 lat w Polsce