Teatr Piwnica przy Krypcie w szczecińskim Zamku Książąt Pomorskich rozpoczął nowy sezon mocnym akcentem. Jacek Bunsch sięgnął po młodzieńczy utwór Gombrowicza, który okazał się dziś opowieścią nader aktualną.

Frywolna i dwuznaczna opowiastka z okresu dojrzewania to coś więcej niż literacki bibelot. To pełna gombrowiczowskiej ironii opowieść o człowieku targanym sprzecznościami. Główny bohater, choć nosi historyczne nazwisko, żyje tu i teraz. Pełen patriotycznych frazesów, okazuje się przedstawicielem rasy mieszanej: z ojca arcy-Polaka i matki, nawróconej arcy-Żydówki. Te wzajemnie znoszące się cechy rodziców powodują, że Czarniecki musi od nowa budować własną tożsamość. Stara się za wszelką cenę przystosować do otoczenia, do szkoły, bardzo przypominającej tę z „Ferdydurke", do grupy kolegów, do dziewczyny, przechodzi też edukację patriotyczną. W tym kameralnym spektaklu Bunsch i aktorzy próbują się dowiedzieć, jak to jest naprawdę z tym światem, tradycją, historią i naszym w niej miejscem.

Spektakl to koncert gry aktorskiej. Krystyna Maksymowicz, specjalizująca się ostatnio w rolach psychologicznych, ale też pamiętna Izolda czy nieposkromiona Katarzyna, znakomicie odnalazła się w świecie Gombrowicza. Budując pełen tajemnicy i majestatu obraz Matki, idealnie wyważony, przeciwstawia go groteskowej postaci z ludu, czyli Sługi Chustkowej. Jest w tych rolach cały wachlarz stanów ducha – od ambicji, rozżalenia, wyrozumiałości, kpiny, po paradoksalne poniżenie.

Sylwia Różycka połączyła dziewczęcą naiwność i wyrachowanie w roli narzeczonej oraz kobiecą przewrotność jako żony bohatera. Sławomir Kołakowski stworzył wielobarwny portret kroczącego boso przez historię Gombrowicza. Niedojrzałego, lecz z tej niedojrzałości czyniącego atut. Niespodzianką była postać Ojca i Narzeczonego. Dla Wiesława Lewoca, wicedyrektora Zamku Książąt Pomorskich, to powrót do pierwszego zawodu, czyli aktorstwa. Powrót udany, bo powstały role zgrabne, efektowne, czasem nakreślone tak charakterystyczną dla Gombrowicza grubszą kreską, ale bez cienia zgrywy.

Fakt, że ten dobrze zestrojony kwartet aktorski nie wydał fałszywego tonu, to wielka zasługa Jacka Bunscha – reżysera, który wielokrotnie udowadniał, że w teatrze, zwłaszcza w sztukach Gombrowicza, Witkacego czy Mrożka, ma słuch absolutny.