Po premierze
„Lekarze to mit!” oznajmia pijany chirurg Eli (Rafał Maćkowiak), wywołując wisielczym humorem wybuch ozdrowieńczego śmiechu. A Krzysztof Warlikowski spektaklem Nowego Teatru jak cięciem skalpela odcina pępowinę łączącą nas z nadzieją, że zdrowie, szczęście i psychiczną harmonię możemy zawdzięczać innym. Pora wydorośleć!
13 lat temu wystawił „Kruma” Hanocha Levina, pokazał kryzys wieku średniego, a także ślub i narodziny artysty. Teraz w montażu „Pakujemy manatki” i innych sztuk Levina oraz „Nigdy już tu nie powrócę” Tadeusza Kantora tworzy opowieść o rówieśnikach, swoich aktorach, własnych i widzów zmaganiach z czasem.
Posadził nas na wprost przeszklonej sali, robiącej wrażenie korytarza prowadzącego na basen. Tymczasem Małgorzata Szcześniak zaprojektowała salę domu pogrzebowego, przystań na Styksie, skąd trumny odpływają w niebyt jak łódź Charona. A my, podczas „komedii na osiem pogrzebów”, jak żałobnicy odmawiamy „Wieczny odpoczynek”. Po ludziach zostają gabloty pełne pamiątek i kalekie mowy pogrzebowe.
Rzecz dzieje się w Izraelu, ale perspektywa jest nasza. Aktorka, która wyjechała z Polski, wspomina, że doradzali jej to wszyscy widzowie! Oglądając „Kruma”, mogli się cieszyć nowoczesnością lub możliwością zmiany – partnera, pracy, kraju, płci. Teraz przestajemy wierzyć, że ojczyzna może być ziemią obiecaną. Emigracja wewnętrzna czy do Londynu nie rozwiązuje sprawy. Nie ma systemu, który uwolniłby nas od nas samych. Bohaterowie Warlikowskiego są niewolnikami z paszportami: niewolnikami przeszłości swojej i kraju, nieudanych związków, nieszczęśliwych rodzin, depresji i przemijania. Zamierające z czasem funkcje życiowe pokazuje pierwsza scena, gdy Szabtaj nie może się wypróżnić i staje się zakładnikiem fizjologii: więźniem muszli klozetowej w łazience za żelaznymi kratami.