Można podziwiać aktywność i zapał dyrekcji oraz artystów nowej instytucji, którzy w ciągu niespełna pięciu miesięcy zdołali przygotować tyle różnych wydarzeń, od muzyki dawnej po XX-wieczną. Historia Polskiej Opery Królewskiej zaczyna się jednak tak naprawdę od tej premiery, gdy zmierzono się z mozartowskim arcydziełem, które ulokowano na scenie maleńkiego Teatru Królewskiego w Łazienkach.
Kto sięga po „Wesele Figara”, nie może liczyć na taryfę ulgową, a usprawiedliwieniem nie jest fakt, że zaprezentowano je w teatrze zbudowanym w czasach, gdy Mozart skomponował swą operę. Ryszard Peryt, twórca spektaklu i dyrektor Polskiej Opery Królewskiej, o tym fakcie z pewnością pamiętał i podjął grę współczesności z przeszłością.
W kanale orkiestrowym i dwóch lożach rozlokowano muzyków. Nie grają na dawnych instrumentach, co byłoby zgodne z aktualnymi tendencjami i zabytkowym wnętrzem. To współczesny zespół, a jego skromny liczbowy skład zapewnia muzyce lekkość. Ruben Silva dyryguje z temperamentem, choć nie nadużywa forte. Brakuje tylko odrobiny finezji tak przydatnej w kontakcie z Mozartem.
Oglądamy komedię w kostiumach i nie jest to historyczna rekonstrukcja, lecz dynamiczny spektakl. Ryszardowi Perytowi wystarczyło kilka zastawek, jedno krzesło, parę wizualizacji w tle, by sprawnie przeprowadzić akcję.
Ta inscenizacja jest wyzwaniem rzuconym dzisiejszym reżyserom, którzy nie potrafią zrobić spektaklu bez nowoczesnych gadżetów. Peryt wierzy w muzykę i w słowo. Znaczenie każdego z nich potrafi wydobyć w recytatywach. Poskromił operową manierę solistów, przemieniając ich w śpiewających aktorów. Oglądamy galerię zabawnych postaci na czele z Figarem, w którego wciela się Andrzej Klimczak, obchodzący 30-lecie swej przygody z Mozartem.