Wypędzeni rozdają karty

Fundacja do upamiętnienia wypędzeń szuka kolejnego dyrektora, a jej rada naukowa już nie istnieje.

Aktualizacja: 02.12.2015 05:51 Publikacja: 01.12.2015 18:16

Budynek w centrum Berlina, w którym w 2017 roku mieścić się będzie muzeum upamiętniające przymusowe

Budynek w centrum Berlina, w którym w 2017 roku mieścić się będzie muzeum upamiętniające przymusowe przesiedlenia w Europie w XX w., w tym wypędzenia Niemców po II wojnie światowej

Foto: Getty Images

Deutschlandhaus to spory budynek w centrum Berlina, tuż opodal kompleksu wystawienniczego Topografia Terroru, powstałego w miejscu, gdzie w czasie II wojny światowej mieściła się m.in. centrala gestapo. Stąd już krok do słynnego pomnika Holokaustu przy Bramie Brandenburskiej sięgającego po zasypane resztki bunkra Hitlera.

To właśnie tutaj, na jednym z najważniejszych szlaków turystycznych Berlina, w przebudowywanym kosztem prawie 30 mln euro Deutschlandhaus ulokowana zostanie muzeum pamięci o wypędzeniach Niemców z Polski i innych krajów po II wojnie światowej.

Dyrektor pilnie poszukiwany

Jest kością polsko-niemieckiej niezgody od wielu lat. Okazuje się, że idea napotyka coraz to większe przeszkody w samych Niemczech. Głównie z powodów personalnych, które ujawniają jednak braki innego rodzaju. W poniedziałek kryzysem zajmowała się Rada Fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", powołanej przez Bundestag do realizacji przedsięwzięcia upamiętnienia zjawiska przymusowych przesiedleń w XX wieku w Europie. Wypędzenia Niemców mają być potraktowane w sposób wyjątkowy na specjalnej stałej wystawie w przyszłym muzeum.

Po niedawnej rezygnacji dyrektora fundacji Winfrida Haldera powstała konieczność wyboru nowego szefa. Nie jest to zadanie łatwe. Tym bardziej że Halder został wybrany na to stanowisko zaledwie w czerwcu tego roku. Zastąpił odwołanego z tej funkcji Manfreda Kittela, który popadł w konflikt z członkami międzynarodowej rady naukowej fundacji. Halder ustąpił oficjalnie z powodów osobistych.

– Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie kierować instytucją, w której strukturach wewnętrznych ujawnił się brak wzajemnego zaufania – tłumaczy „Rz" jeden z pragnących zachować anonimowość obserwatorów wydarzeń w Berlinie. Jego zdaniem nie może być mowy o dalszej realizacji przedsięwzięcia w obecnym kształcie. Tym bardziej że z 15 członków międzynarodowej rady naukowej pozostało jedynie pięciu. Reszta, podobnie jak niemiecki historyk prof. Stefan Troebst, podała się do dymisji na znak protestu przeciwko sprzecznym z dotychczasową koncepcją pomysłom na upamiętnienie przymusowych przesiedleń.

Kryzys strukturalny

– Miał to być projekt europejski, a nie ograniczony do problematyki wypędzeń Niemców – mówi „Rz" prof. Krzysztof Ruchniewicz, który był jednym z dwu polskich historyków zasiadających w radzie naukowej fundacji. To ona miała uwiarygodnić cały projekt, współuczestnicząc w konkretnych decyzjach na poziomie jego realizacji. Od samego początku nie brakowało opinii, że rada ta jest swego rodzajem listkiem figowym przykrywającym prawdziwe intencje Niemców.

– Mamy obecnie do czynienia z problemem natury strukturalnej i do pani minister Moniki Gruetters należy podjęcie decyzji, czy ma to być przedsięwzięcie rządowe czy też Centrum przeciwko Wypędzeniom według pomysłu Eriki Steinbach – mówi prof. Ruchniewicz.

Monika Gruetters jest przewodniczącą rady fundacji z ramienia rządu. Ciało to składa się z 21 członków reprezentujących różne środowiska, w tym sześć osób z ramienia Związku Wypędzonych (BdV), kierowanego przez lata przez panią Steinbach, której pomysł upamiętnienia wypędzeń zaakceptował rząd Angeli Merkel i zatwierdził Bundestag, w nieco zmienionej postaci. Rzecz w tym, że reprezentanci BdV w radzie fundacji mogą liczyć na poparcie co najmniej sześciu innych jej członków i w ogólnym rozrachunku dysponują większością.

Nic się nie stało

Przy tym rada ta ingerowała w tekst koncepcji stałej wystawy dotyczącej wypędzeń Niemców, co prowadzi do erozji początkowych założeń, zgodnie z którymi przymusowe przesiedlenia Niemców zaprezentowane miały zostać w kontekście historycznym, a więc II wojny światowej, zbrodni niemieckich, Holokaustu, zbrodniczych działań militarnych wraz z uwzględnieniem innych wypędzeń, np. Polaków z obszarów zajętych po wojnie przez ZSRR. Wypędzenia Niemców miały być „jednym z głównych akcentów" przyszłej wystawy.

„Całość jest pomyślana jako zbyt niemiecka" – pisał niedawno liberalny „Die Zeit". Konserwatywny „Frankfurter Allgemeine Zeitung" bierze w obronę wypędzonych, apelując, by nie traktować ich jako kozły ofiarne w sytuacji, gdy ujawniają się problemy personalne w fundacji.

Jak zapewnia „Rz" Bernd Fabritius, szef BdV i członek rady fundacji, nie będzie problemów z wyborem nowego dyrektora ani członków rady naukowej, także z Polski.

Sama koncepcja stałej wystawy nie wymaga żadnych zmian. Nie istnieje też najmniejsza potrzeba nowej ustawy Bundestagu regulującej proces upamiętnienia wypędzeń. Wypędzenia Niemców zostaną przedstawione w kontekście historycznym z uwzględnieniem wydarzeń II wojny światowej – przekonuje Fabritius.

Deutschlandhaus to spory budynek w centrum Berlina, tuż opodal kompleksu wystawienniczego Topografia Terroru, powstałego w miejscu, gdzie w czasie II wojny światowej mieściła się m.in. centrala gestapo. Stąd już krok do słynnego pomnika Holokaustu przy Bramie Brandenburskiej sięgającego po zasypane resztki bunkra Hitlera.

To właśnie tutaj, na jednym z najważniejszych szlaków turystycznych Berlina, w przebudowywanym kosztem prawie 30 mln euro Deutschlandhaus ulokowana zostanie muzeum pamięci o wypędzeniach Niemców z Polski i innych krajów po II wojnie światowej.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762
Świat
Ekstradycja Juliana Assange'a do USA. Decyzja się opóźnia