Libijska maskarada, czyli dajcie spokój Cameronowi

Nie tylko brytyjski premier błędnie ocenił rewolucje arabskie. A interwencji w Libii domagała się spora część zachodniej opinii publicznej.

Aktualizacja: 17.09.2016 10:52 Publikacja: 17.09.2016 09:04

Libijska maskarada, czyli dajcie spokój Cameronowi

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński

Ilustracją do tego tekstu jest zdjęcie z drugiej połowy lutego 2011 roku, wykonane przez fotoreportera „Rzeczpospolitej" Kubę Kamińskiego w Bengazi, bastionie buntu przeciwko Muammarowi Kaddafiemu. Są na nim wdowy po ofiarach represji, matki i siostry zamordowanych i zaginionych w czasach dyktatury. Śpiewają wzruszający hymn libijskiej rewolucji „Saufa nabka huna" („Zostaniemy tutaj").

Jestem tam i ja. Ciarki mi wtedy chodziły po plecach. Pamiętam, jak szczery wydawał się bunt Libijek i Libijczyków, jak prawdziwie brzmiały ich opowieści o życiu w kraju rządzonym przez szalonego dyktatora i z jaką nadzieją rysowali wizję wolnej, demokratycznej i spokojnej Libii.

Nie przypominam sobie zachodnich dziennikarzy, którzy by wtedy w Bengazi i całej Cyrenajce odnosili inne wrażenie. Dziś, po przeszło pięciu latach od śmierci Kaddafiego, gdy Libia jest wciąż w stanie wojny, a o władzę walczą różne odłamy islamistów, trudno w to uwierzyć.

Czegoś wówczas nie dostrzegliśmy, liderzy buntu jawili się jako prozachodni, no może niekoniecznie wszyscy jako liberałowie, ale jednak nie jak fundamentaliści islamscy. Czy prawdziwa twarz rewolucji była inna, czy uczestniczyliśmy w maskaradzie, czy też nowi politycy i dowódcy wojskowi zradykalizowali się później? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi.

W innych krajach arabskich też doszło do szybkiej radykalizacji buntowników, opisał to w reportażu z syryjskiego Homs wybitny pisarz francusko-amerykański Jonathan Littel.

W każdym razie na przełomie lutego i marca 2011 roku sympatia Zachodu była po stronie buntowników a nie Kaddafiego. A wszystko wskazywało na to, że dyktator szykuje się do odbicia Bengazi, miasto mogło spłynąć krwią. Mieszkałem wtedy w hotelu na przedmieściach Bengazi, to tam wojska Kaddafiego trafiłyby szybciej niż do miasta. Każdej nocy spodziewaliśmy się ataku.

Dlatego, gdy 17 marca Rada Bezpieczeństwa ONZ zgodziła się na militarną interwencję w obronie rewolucjonistów, napisałem, że wreszcie na coś się ta organizacja przydała. Rezolucję przygotowała Francja z Libanem i Wielką Brytanią, nikt przeciw niej nie zagłosował, nawet Rosja i Chiny. A naloty przeprowadzali głównie Francuzi i Brytyjczycy.

Kilka dni temu komisja spraw zagranicznych brytyjskiego parlamentu uznała, że to był błąd. I obarczyła winą ówczesnego premiera Davida Camerona za brak strategii i doprowadzenie do tego, że parę lat po obaleniu Kaddafiego w Libii po paru latach zalęgło się tzw. Państwo Islamskie.

Wcześniej dzięki ujawnieniu przez WikiLeaks tajnych amerykańskich depesz dyplomatycznych dowiedzieliśmy się, że według Amerykanów ówczesny prezydent Francji Nicolas Sarkozy parł do uchwalenia rezolucji i obalenia Kaddafiego, bo zamierzał m.in. przejąć znaczną część interesów naftowych i gazowych w Libii i chciał pokazać siłę swojego kraju.

O podobnych zamiarach Camerona nic nie wiadomo. Zgodził się prawdopodobnie na wspólną interwencję z Francuzami, by odgrzać z nimi sojusz wojskowy. Bronię Camerona przed zarzutem braku strategii. Przecież na Zachodzie prawie nikt nie ma żadnej w sprawie kryzysów – od ekonomicznego po imigracyjny.

Nie wiadomo, czy Kaddafi nie zdławiłby krwawo rewolucji. I nie wiadomo, jak Zachód miałby zareagować, gdyby do tego doszło. Nie dowiedzielibyśmy się, że na jego obaleniu skorzystają – na jakiś czas - dżihadyści. Bolesna to lekcja. Nie tylko Cameron przyłożył się do tego, że ją odrobiliśmy. Obawiam się, że już nikt nigdy na Zachodzie nie uwierzy w żaden bunt przeciwko dyktatorom arabskim. •

Ilustracją do tego tekstu jest zdjęcie z drugiej połowy lutego 2011 roku, wykonane przez fotoreportera „Rzeczpospolitej" Kubę Kamińskiego w Bengazi, bastionie buntu przeciwko Muammarowi Kaddafiemu. Są na nim wdowy po ofiarach represji, matki i siostry zamordowanych i zaginionych w czasach dyktatury. Śpiewają wzruszający hymn libijskiej rewolucji „Saufa nabka huna" („Zostaniemy tutaj").

Jestem tam i ja. Ciarki mi wtedy chodziły po plecach. Pamiętam, jak szczery wydawał się bunt Libijek i Libijczyków, jak prawdziwie brzmiały ich opowieści o życiu w kraju rządzonym przez szalonego dyktatora i z jaką nadzieją rysowali wizję wolnej, demokratycznej i spokojnej Libii.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762
Świat
Ekstradycja Juliana Assange'a do USA. Decyzja się opóźnia