Świadkowie tego zdarzenia twierdzili, że znakomici piloci Luftwaffe zamierzali wywieźć wodza III Rzeszy pod osłoną nocy. Jak po latach zeznała Hanna Reitsch, Hitler odmówił pomocy, ale w uznaniu dla ogromnej odwagi mianował Roberta von Greima feldmarszałkiem i głównodowodzącym Luftwaffe. 27 kwietnia 1945 r. alianci dokonali ostatniego nalotu dywanowego na Berlin. Stolica „tysiącletniej Rzeszy" zamieniła się w morze ruin. Szanse na ucieczkę Hitlera z bunkra malały minuta po minucie. Dlatego 28 kwietnia Robert Ritter von Greim i Hanna Reitsch opuścili bunkier wodza. Panna Reitsch, drobna blondynka fanatycznie oddana wodzowi, w popisowy sposób wystartowała spod Bramy Brandenburskiej niemieckim samolotem szkoleniowym Arado 96 i przeleciawszy tuż nad głowami sowieckich żołnierzy 3. Armii Uderzeniowej, wyrwała się wraz z nowym dowódcą niemieckich sił powietrznych z berlińskiego piekła. Rolę prowizorycznego pasa startowego pełnił niezniszczony fragment Alei pod Lipami (Unter den Linden).

Aresztowany 8 maja 1945 r. feldmarszałek von Greim oświadczył przesłuchującym go Amerykanom, że 28 kwietnia 1945 r. był „najciemniejszym dniem w jego życiu", ponieważ nie mógł pozostać aż do śmierci ze swoim wodzem. Jego ucieczka z Berlina miała być rzekomo podyktowana rozkazem aresztowania za zdradę reichsführera SS Heinricha Himmlera.

Wokół tego słynnego lotu Hanny Reitsch powstało wiele mitów. Niektórzy poszukiwacze sensacji uważają, że tego dnia najlepsza pilotka w historii niemieckiego lotnictwa wywiozła ze stolicy plany niemieckiej Wunderwaffe – tajemniczej broni, z którą Hitler wiązał do końca swoich dni wielkie nadzieje na zwycięstwo.

Zarówno nowo mianowany feldmarszałek Robert von Greim, jak i Hanna Reitsch wspominali, że podczas obiadu pożegnalnego w berlińskim bunkrze Führer często wspominał o „cudownej broni", która w ostatniej chwili miała odmienić losy wojny. Czym mogła być owa Wunderwaffe, która stała się obsesją Hitlera w ostatnim roku jego życia? Czy był nią ładunek łodzi podwodnej U-534 pod dowództwem kapitänleutnanta Herberta Nollaua, która tuż przed kapitulacją III Rzeszy, 5 maja 1945 r., wypłynęła z kopenhaskich doków w kierunku Norwegii, a którą kilka godzin później zatrzymała eskadra brytyjskich liberatorów? Kapitan Nollau nie tylko odmówił złożenia broni, ale mimo niemal pewnej przegranej postanowił bronić łodzi i przewożonego na niej ładunku. Po trzykrotnym ataku brytyjskich samolotów bomby głębinowe uszkodziły niemiecki okręt podwodny. 3 marynarzy z 52-osobowej załogi utonęło. Pozostali, którzy przeżyli, zostali internowani. Przez lata spekulowano, co mógł zawierać tajemniczy ładunek, za który kapitan Herbert Nollau był gotów oddać życie swoje i załogi. W 1993 r. okręt wydobyto, ale nie znaleziono na jego pokładzie ani złota, ani żadnej tajemniczej Wunderwaffe Hitlera.

Historycy do dzisiaj poszukują tej tajemniczej broni. Być może miała nią być niemiecka broń jądrowa, nad którą pracował zespół niemieckich naukowców pod kierownictwem Wernera Heisenberga – współtwórcy mechaniki kwantowej i laureata Nagrody Nobla z dziedziny fizyki z roku 1932. Niemiecki program atomowy był bardzo zaawansowany, ale na szczęście w jego realizacji przeszkodził brak funduszy, materiałów rozszczepialnych, kadry naukowej i odpowiednio wyposażonych ośrodków. Być może także niemieccy naukowcy wcale nie kwapili się do skonstruowania dla Hitlera broni masowej zagłady, a wyniki swoich badań świadomie fałszowali. Istnieją jednak relacje świadków, z których wynika, że w marcu 1945 r. na poligonie w Turyngii przeprowadzono próbną eksplozję tajemniczej bomby, która powaliła drzewa w promieniu pół kilometra. Czym była ta bomba i czemu nie została użyta w czasie wojny, pozostaje tajemnicą.