Przed weekendem komuniści z Korei wystrzelili największy swój dotychczasowy pocisk balistyczny. Dopiero na początku obecnego tygodnia amerykańska armia zorientowała się, że przy tej okazji omal nie przegapiła czegoś znacznie ważniejszego.
Amerykański wywiad połapał się, że jeden z północnokoreańskich okrętów podwodnych wykazywał „wysoce niezwykłą i bezprecedensową aktywność". Analitycy doszli do wniosku, że w cieniu startu rakiety z lądu Pjongjang prowadził testy tzw. systemu chłodnego startu. Rakieta zostaje wystrzelona na niedużą wysokość za pomocą pary o bardzo wysokim ciśnieniu. Dopiero wzniósłszy się trochę odpala swoje właściwe silniki.
„System" jest stosowany wszędzie tam, gdzie płomień silników i ich odrzut mogłyby zniszczyć cenną infrastrukturę, przede wszystkim na okrętach podwodnych. Zdaniem Amerykanów wskazuje to na przygotowania Koreańczyków z Północy do wystrzeliwania rakiet balistycznych spod wody. A to oznaczałoby już bezpośrednie zagrożenie terytorium USA. – Szczegóły naszej oceny są tajne – powiedział rzecznik Pentagonu.
Ale w USA zaczynają podejrzewać, że wojskowi mogą błędnie oceniać możliwości Kim Dzong Una i jego armii. – Są meldunki, że (ostatniego startu 28 lipca) dokonano z niezwykłego miejsca w centrum kraju, o którym wcześniej nie wiedzieliśmy (że są tam wyrzutnie) – powiedział ekspert Jeffrey Lewis.
Po poprzednim starcie północnokoreańskiej rakiety 4 lipca USA poinformowały, że przez 70 minut obserwowały pocisk i przygotowania do jego startu. Sugerowano, że rakieta w każdej chwili mogła zostać zniszczona, a Kim Dzong Un, który w pobliżu obserwował przygotowania – zabity.