Rz: W sierpniu 2014 r., jako pierwszy członek rządu Arsenija Jaceniuka, zrezygnował pan ze stanowiska ministra gospodarki. Już wtedy przewidywał pan, że w tak smutnych okolicznościach skończy się misja premiera wyłonionego po rewolucji na Majdanie?
Rzeczywiście, ostrzegałem już wtedy Jaceniuka, że tak się to skończy, bo działa zbyt opieszale. I zamiast forsować – blokuje kluczowe reformy strukturalne, jak ograniczenie liczby agencji kontrolujących życie gospodarcze, deregulacja zasad prowadzenia biznesu, walka z korupcją.
Czemu Jaceniuk tak postępował?
Dla mnie to też było zaskoczenie. Przecież to polityk, który doskonale mówi po angielsku, był ulubieńcem Ameryki i Europy. Ale szybko zrozumiałem, że to pozory, że jego instynkt nie jest jest aż tak reformatorski. Należy to chyba tłumaczyć piętnastoma latami, jakie spędził na szczytach ukraińskiej polityki, gdy ugrzązł w układach. Zresztą blokowanie reform to niejedyny mój zarzut. Promował też ludzi z dawnego układu. A ponieważ ja byłem człowiekiem z zewnątrz, starał się mnie marginalizować, słuchał starej gwardii. Stawiał na ludzi przeszłości, a nie przyszłości.
Zaraz, zaraz, ale w jego rządzie była minister finansów Natalie Jaresko, która przyjechała z USA, czy minister gospodarki, Litwin Aivaras Abromavicius, oboje zdeklarowani reformatorzy...