W czasie weekendu do mieszkania Luli na przedmieściach Sao Paulo przyjechała obecna prezydent i jego niegdyś bliska sojuszniczka Dilma Rousseff. Gdy wyszli na balkon i razem podnieśli ręce do góry na znak solidarności, zebrany na dole tłum zaczął krzyczeć z entuzjazmem: „Lula, wojownik brazylijskiego ludu!" i „Zamach stanu nie przejdzie!".
Prezydentura Luli między 2003 a 2010 rokiem był to okres szczytowej potęgi Brazylii. Kraj wspiął się na siódme miejsce listy największych gospodarek świata, bez trudu wyprzedzając Rosję, a nawet Włochy. Wtedy także przywódca państwa, niegdyś lider związkowy, rozbudował szeroki program zabezpieczeń socjalnych. Gdy odchodził, jego miejsce zajęła Rousseff, protegotowana i działaczka Partii Pracujących.
Ale to już pieśń przeszłości. Wraz z załamaniem cen surowców, pikować zaczęła także brazylijska gospodarka. Tylko w zeszłym roku skurczyła się o 3,8 proc., najbardziej od 25 lat.
Stopniowo zaczęły także wychodzić na jaw niezliczone afery korupcyjne.
– Korupcja jest integralną częścią życia politycznego Brazylii. Ale za Luli jej skala okazała się niezwykła – mówi „Rz" Drauzio Varella, lekarz i działacz społeczny, a także autor książek o warunkach życia w brazylijskich więzieniach.