Sprawa staje się najpoważniejszą próbą dla polityki imigracyjnej rządu Angeli Merkel, bo sprawcy nie byli Niemcami. Na dodatek pojawiają się podejrzenia o cenzurze narzuconej przez władze. Główne media milczały przez kilka dni. Telewizja publiczna ZDF przeprosiła za to, że „źle doceniła" sytuację.
„To był horror" – opisywały kobiety, które przyszły witać Nowy Rok na plac między dworcem głównym i katedrą w Kolonii, milionowym mieście, największym w Nadrenii Północnej-Westfalii, a zostały zaatakowane przez tłum żądnych seksu młodych mężczyzn. Często pijanych. Było ich według różnych szacunków od 400 do tysiąca (tę drugą liczbę podaje kolońska prasa, ale zaprzecza jej szef policji).
Pochodzili, jak się oficjalnie podaje, z Afryki Północnej. Kobiety wyzywali od dziwek, w wulgarny sposób namawiali je do współżycia, okradali, były też przypadki pobicia. Napadnięte opisywały potem, że otaczały je grupy kilkudziesięciu mężczyzn, zrywali z nich rajstopy, a czasem i majtki.
Ucieleśnienie lęków
W oficjalnych, mocno spóźnionych wypowiedziach, nie ma mowy ani o uchodźcach, ani o muzułmanach. Władze stają na głowie, by wzbudzających oburzenie i przerażenie seksataków nie łączyć z milionem przybyszów, którzy w zeszłym roku przybyli do Niemiec.
W samej Kolonii pojawiły się informacje, że około 100 mężczyzn, z tych, którzy zebrali się w sylwestrową noc przed głównym dworcem, to azylanci.