Małysz: Kto nie robi postępów, będzie usunięty z kadry

Adam Małysz, legenda polskich skoków, w rozmowie z Krzysztofem Rawą o Dawidzie Kubackim, olimpijskim sezonie i regulaminowych zmianach.

Aktualizacja: 23.10.2017 17:40 Publikacja: 22.10.2017 19:30

Małysz: Kto nie robi postępów, będzie usunięty z kadry

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Rzeczpospolita: Za niespełna miesiąc w Wiśle początek olimpijskiej zimy ze skokami. Po zwycięstwach Dawida Kubackiego latem na igelicie mamy wrażenie, że jest dobrze. To kolejny kandydat na medalistę igrzysk?

Adam Małysz: Dawid dla wielu staje się faworytem sezonu, lecz ja byłbym ostrożny. Wolę mówić o sukcesach, gdy się zdarzą. Jeśli zaczniemy nakręcać oczekiwania, to nie tylko kibice mogą być rozczarowani, ale także wytworzymy zbyt dużą presję na skoczka.

Chroni pan Kubackiego przed presją, ale tak po cichu wierzy pan, że sporo może zrobić?

Jest doświadczony, wie że ma szanse na wielkie wyniki. I nie jest tak, że nie możemy wymagać od niego sukcesów. Jeśli w lecie skacze na dobrym poziomie, to oczywiście chcemy, żeby przeniósł to na zimę, ale czy tak będzie, to naprawdę jest wróżenie z fusów. Gdyby to było takie proste, to może byłoby łatwiej o oceny, ale ze sportu uciekłoby sporo adrenaliny.

Kadra A trochę się zmieniła, obok złotej drużyny z MŚ w Lahti: Kamila Stocha, Macieja Kota, Piotra Żyły i Dawida Kubackiego są Stefan Hula oraz Jakub Wolny i Krzysztof Miętus. Jak u trenera Stefana Horngachera dochodzi do takich roszad?

Do tej pory zawsze ktoś był niezadowolony, a ktoś inny pewny, że będzie w kadrze, bo nie ma lepszego. Teraz są jasne kryteria, które trzeba spełnić – to pierwsza sprawa. Trener patrzy do przodu i widzi, kto może się szybko rozwijać, a kto przez lata jest w kadrze, ale nie robi postępów, tylko narzeka. Taki zawodnik musi się liczyć z tym, że zostanie przesunięty lub usunięty.

Brzmi srogo...

To nie jest tak, że skoczek spoza kadry jest totalnie skreślony. Skoro jednak miał podane wszystko na tacy, mógł się rozwijać, ale nie robił tego, to niech pokaże, jak radzi sobie sam, organizując trening i finansowanie, niech pokaże, że mu zależy. Ewidentny był przykład Piotrka Żyły, który kiedyś wypadł z kadry, ale wrócił, i to nie do grupy B lub C, tylko od razu do A. Ale on chciał i jak już coś takiego przeszedł, bardziej docenia to, co dziś ma.

Widać stabilizację ekipy wokół skoczków, są w niej wciąż austriaccy konsultanci, których wprowadził rok temu trener Horngacher. Jak ocenia pan ich rolę?

Dr Harald Pernitsch to fizjolog, który wymyślił swoją wersję płyty testującej wydolność skoczków. Funkcjonuje to w skokach od lat, my też mieliśmy podobne pomysły, ale system profesora Pernitscha poza oceną stanu przygotowania fizycznego, potrzeby ćwiczeń lub odpoczynku pozwala w pełni zróżnicować treningi każdego skoczka, podporządkować je indywidualnym potrzebom. Profesor ma pod kontrolą wszystko, do tego ma takie doświadczenie, że już po wyniku ogólnym wie, czy skoczek jest zmęczony czy nie albo co mu dolega. W zeszłym roku konsultacje z nim były głównie telefoniczne, teraz częściej przyjeżdża na zgrupowania, pomaga osobiście, rozmawia z każdym, pokazuje, co i jak robić, by się poprawić.

Inne ekipy też tak robią?

Robią, ale nie wszyscy. Na przykład Czech Roman Koudelka sam płaci profesorowi Pernitschowi za badania. Nie ma możliwości, by jego związek pokrywał te koszty. PZN ma na to środki, ale też długo pracowaliśmy, by być tu, gdzie jesteśmy, i zapewnić skoczkom to, co najlepsze.

Drugi z Austriaków, Matthias Prodinger, specjalista od nart i wiązań, to ponoć osoba od zadań specjalnych?

Nie jest na stałe związany z teamem, ale jest bardzo potrzebny. Jeśli coś ciekawego wymyślimy, on to stworzy. Dotyczy to wielu rzeczy: od wiązań, piętek i wkładek do urządzeń do treningu na sucho. Zawsze do nas przyjeżdża, gdy jesteśmy z kadrą w Austrii. Pyta, poprawia, naprawia, zmienia, pomaga na bieżąco.

Wygląda na to, że układ sił w sezonie olimpijskim już się chyba nie zmieni. Silni pozostaną silni, może tylko w Słowenii widać kryzys w rodzinie Prevców...

Słoweńcy zawsze byli i będą mocni, nieważne, czy bracia Prevcowie czy inni. Mają co roku grupę 400–500 dzieciaków trenujących skoki. Mają w Planicy świetną bazę i zaplecze, skocznie od najmniejszych po mamuta, siłownie, tunel aerodynamiczny, nawet naśnieżane trasy biegowe w podziemiach. To jest potężna inwestycja. Inni też się starają, więc zapewne Austriacy, Norwegowie, Niemcy i Polacy będą w czołówce rywalizacji. Konkursy w Wiśle i Kuusamo nie będą jeszcze odzwierciedlać tego, co będzie się działo na igrzyskach lub pod koniec zimy. Uważam, że nie ma co oglądać się na rywali, należy dbać o to, by u nas wszystko działało.

Jak pan ocenia przygotowanie Wisły do prologu sezonu?

Mamy tory lodowe, mamy gwarancję wyprodukowania odpowiedniej ilości śniegu, bo dziś technologia na to pozwala. Jedyne, co może nam przeszkodzić, to zła pogoda, gwałtowne wiatry. Jeśli Bozia pomoże i uda się przeprowadzić konkursy, to jest szansa, że dostaniemy ten termin na dłużej. Podczas kongresu Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) w Zurychu wpisano już wstępnie Wisłę do kalendarza na prolog w 2018 roku.

Podczas kongresu zapadły też interesujące decyzje regulaminowe. Z tą o obowiązku startu w kwalifikacjach wszystkich skoczków, także najlepszych w klasyfikacji PŚ, nie bardzo się pan zgadzał. Czemu?

Wszyscy o tym wiedzieli, że my i Austriacy będziemy przeciw. Mamy ostatnio wielu zawodników w pierwszej dziesiątce PŚ, chcieliśmy, by mieli więcej czasu na odpoczynek i regenerację. Argumentowaliśmy, że najlepsi skoczkowie mają najwięcej obowiązków dodatkowych: uczestniczą w uroczystościach rozdawania numerów startowych, ceremoniach otwarcia, dodatkowych konferencjach prasowych i w sumie więcej czasu spędzają na skoczni niż pozostali. Wciąż sądzę, że można to było inaczej rozwiązać. Na przykład wziąć przykład z Turnieju Czterech Skoczni i systemu KO: jeśli ktoś z czołówki nie wystartuje w kwalifikacjach, to ma prawo startu w konkursie głównym, ale zmierzy się z najlepszym z kwalifikacji. Jednoczenie nie ma co się dziwić FIS, działacze wiedzą, że obecność wszystkich najlepszych to pieniądze, sponsorzy, telewizja i korzyści.

W Willingen w tym roku kwalifikacje będą po prostu jednoseryjnym konkursem zaliczanym do łącznej klasyfikacji minicyklu Willingen Five. To się przyjmie?

W Willingen zawsze wymyślają coś nowego, żeby przyciągnąć więcej kibiców na trybuny i telewidzów przed ekrany. Będą też pokazywać kontrole sprzętu, wszystko to, co robi Sepp Gratzer, chcą pokazywać Borka Sedlaka, jak i kiedy zapala zielone światło. Myślę, że to nie jest zły pomysł, choć w tym roku wynika bardziej z faktu, że te konkursy są bezpośrednio przed igrzyskami, prosto z Niemiec trzeba lecieć do Korei. Organizatorzy musieli zatem zachęcić skoczków do startu, dodali ekstrapremie, 25 tys. euro dla zwycięzcy cyklu. Nie wiem, czy to będzie na stałe, ale wiem, że jeśli Niemców będzie na to stać – działacze FIS na pewno nie będą przeciwni.

Słowo o kontrolach sprzętu. Zerowa tolerancja wymiarów pasa na piersiach – to ważne?

Pomysł jest dobry, ogranicza rozciąganie kombinezonu. My to wymyśliliśmy, a w zasadzie Michal Doležal, nasz trener techniczny i koordynator sprzętowy kadry.

A dopuszczenie wyłącznie dwuczęściowej bielizny pod kombinezonem i spodenki kończące się nad kolanami?

To też był pomysł Doležala. Nowe rozwiązanie ogranicza możliwości manipulacji pod kombinezonem. Tego nie było widać, ale gdy pod spodem było ubranko jednoczęściowe i śliskie, to przy pewnym kroju można było naciągnąć kombinezon na wierzchu. Dwuczęściowa bielizna to ogranicza. Oczywiście były protesty, ale nasze rozwiązanie zostało przegłosowane.

Ma też być obowiązkowy zamek błyskawiczny w górnej części bielizny, jeśli skoczek stosuje na plecach protektor kręgosłupa. Dlaczego?

Aby łatwiej było zdjąć ze skoczka ochraniacz i pomierzyć przepuszczalność kombinezonu.

Nie będzie też plombowania kombinezonów...

Plomby straciły sens. Kiedyś były na nogawkach, potem wprowadzono je na ręce. Powstało pytanie: jak udowodnić, że kombinezon jest tym, który został zaplombowany, skoro można łatwo odpruć rękaw i wszyć do innego stroju? Teraz nie ma plomby, każdy, kto będzie brany do kontroli, będzie miał przedmuchiwany kombinezon. I norma ma się zgadzać, minimalna przepuszczalność materiału to 40 litrów na metr kwadratowy na sekundę. Jeśli jest mniej, trudno – dyskwalifikacja.

Nie mogę nie zapytać: pasja samochodowa wciąż się w sercu tli?

Oczywiście. Nadal mam samochód treningowy, jak jest jakaś impreza, to czasem podjadę, ale nie startuję, bo nie mam czasu. To jest fajne, co tu ukrywać. Jak oglądam chłopaków startujących w zawodach, jest mi żal, ale jestem świadomy, że nic nie da się zrobić na siłę. To jest drogi sport.

I nie wystarczy z prywatnego konta, choćby z wynajmu dawnego domu w Wiśle...

Pewnie, że nie wystarczy. A tamten dom był do sprzedania, lecz skoro chętnych nie było i opłaty są spore, to pomyśleliśmy, żeby zrobić Apartamenty u Małysza, by nieruchomość choć na siebie zarobiła. Żona się tym zajmuje, ja mam dużo więcej na głowie.

Właśnie mija rok od rozpoczęcia pańskiej pracy w PZN. Nie żałuje pan?

Nie. Są oczywiście trudne sprawy, problemy do rozwiązania, ale dla mnie najcenniejsze jest to, że mam dobry kontakt z zawodnikami i trenerami. Jeśli oni sobie to chwalą, to wiesz, że jesteś potrzebny, i że warto było.

Rzeczpospolita: Za niespełna miesiąc w Wiśle początek olimpijskiej zimy ze skokami. Po zwycięstwach Dawida Kubackiego latem na igelicie mamy wrażenie, że jest dobrze. To kolejny kandydat na medalistę igrzysk?

Adam Małysz: Dawid dla wielu staje się faworytem sezonu, lecz ja byłbym ostrożny. Wolę mówić o sukcesach, gdy się zdarzą. Jeśli zaczniemy nakręcać oczekiwania, to nie tylko kibice mogą być rozczarowani, ale także wytworzymy zbyt dużą presję na skoczka.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Żużel
Nowy kontrakt telewizyjny Ekstraligi. Złote czasy czarnego sportu
Inne sporty
Kajakarze walczą o igrzyska w Paryżu. Została ostatnia szansa
SPORT I POLITYKA
Andrzej Duda i Recep Tayyip Erdogan mają wspólny front. Stambuł wchodzi do gry
Inne sporty
Kolejna kwalifikacja. Reprezentacja Polski na igrzyska rośnie
sport i nauka
Sport to zdrowie? W przypadku rugby naukowcy mają wątpliwości