Polacy zaczęli konkurs od szóstego miejsca po umiarkowanie udanym pierwszym skoku Piotra Żyły, potem było już znacznie lepiej – Stefan Hula ustanowił kolejny rekord życiowy – 231 i tablica pokazała awans drużyny Horngachera na czwarte miejsce. Dawid Kubacki utrzymał tę lokatę, a Kamil Stoch, jak to Kamil Stoch – poleciał hen ponad zeskokiem tak, jak nikt inny: 248,5 m.
Lądować z telemarkiem w takich okolicznościach było trudno, więc parę punktów sędziowie mu odjęli, ale przyjemności nie zabrał nikt. Polacy awansowali na drugie miejsce, za Norwegów, którzy jak przez całą zimę, w drużynie są nie do pobicia.
Za Stochem i spółką byli Niemcy (Richard Freitag z rekordem życiowym – 243 m, mocny Markus Eisenbichler) i Słoweńcy (świetne próby Domena Prevca i Roberta Kranjca), potem Japonia (Noriaki Kasai nadal rządzi – 231,5 m) i Austria (najlepszy w zespole Stefan Kraft 228,5 m) – tę hierarchię znamy właściwie od początku zimy.
Po pierwszej serii z 10 drużyn ubyli Amerykanie i Włosi (przy okazji Roberto Dellasega skoczył 153,5 m i w wieku 28 lat zakończył karierę).
Druga seria zaczęła się podobnie – co Żyła stracił, to Hula odrobił, ale tym razem Kubacki nie poleciał przynajmniej poza 220 metr zeskoku i lider polskiej drużyny dostał zadanie niezwykle trudne: odrobić prawie 30 punktów do Słoweńców i Niemców. Zrobił, co mógł, ponownie skoczył najdalej (244,5 m), ale znów lądowanie było z tych ocenianych na 16,5 punktu, a nie bliżej 20. Słoweńcom trochę zawalił sprawę Peter Prevc, ale miejsce na podium utrzymał, tuż przed Polakami.