Zapowiadano kłopoty z pogodą na skoczni Granasen i kłopoty były: silny wiatr strącający skoczków na bulę i niekiedy gęsty śnieg zasypujący tory. Niby nic nowego, ale zawody oglądało się z trudem, bo jak porównywać wysiłki tych, którym podmuchy sprzyjały z pechowcami, którym żadne przeliczniki nie pomagały.
Organizatorzy zacisnęli jednak zęby, wykazali sporo determinacji, by dzień po dniu nie skreślać konkurencji z programu turnieju Raw Air. Były oczywiste przerwy, były narady, było przesuwanie belki startowej na rozbiegu, czyszczenie torów i w końcu się udało. Z polskiego punktu widzenia to dobrze, bo Kamil Stoch wreszcie skoczył jak potrafi – ładnie i daleko (139 m), wygrał w stylu przypominającym tegoroczne przewagi z wcześniejszej części zimy.
Wysłannikom portalu skijumping.pl zwycięzca rzekł, że popracował nad elementami techniki, wziął nowe buty skokowe (przypomniało się Lahti – tam Piotr Żyła też zmienił obuwie z bardzo dobrym skutkiem) i stąd sukces oraz zastrzyk pozytywnej energii. – Wiadomo, że teraz nie będzie lżej, ale będzie bardziej wesoło – dodał Stoch, wyraźnie pokrzepiony.
Dla polskich kibiców to ważny sygnał: może jednak walka o Kryształową Kulę jeszcze nie skończona, tym bardziej, że lider PŚ Stefan Kraft tym razem nie dał rady pogodzie i po długim czekaniu oddał przeciętny skok, 120 m oznaczało tylko 27. miejsce w prologu, także utratę pierwszego miesjca w turnieju Raw Air. Austriaka wyprzedził trzeci w kwalifikacjach Niemiec Andreas Wellinger.
Pozostali Polacy nie skoczyli tak efektownie jak Kamil Stoch, ale dali radę w pięciu awansować do czwartkowego konkursu głównego. Wystartowała szóstka, bo Stefan Hula z powodu zbliżajacego się szybko terminu porodu potomka wrócił z Lillehammer do domu i żony.