Konrad Niedźwiedzki: Nie mam prawa narzekać

Konrad Niedźwiedzki, brązowy medalista z Soczi, który właśnie zakończył karierę o latach spędzonych w Holandii i polskim łyżwiarstwie szybkim

Aktualizacja: 04.04.2018 10:17 Publikacja: 04.04.2018 10:01

Konrad Niedźwiedzki: Nie mam prawa narzekać

Foto: Christijn Groeneveld

Łukasz Majchrzyk: Trochę zaskoczył pan decyzją o zakończeniu kariery. Nie za wcześnie?

Konrad Niedźwiedzki: Przeprowadziłem ze sobą szczerą rozmowę przed sezonem i powiedziałem sobie, że jeżeli nie będzie sukcesu na igrzyskach, to nie ma podstaw, żeby kontynuować karierę. W Pucharze Świata zebrałem najwięcej punktów z Polaków, na mistrzostwach świata też zajmowałem najwyższe miejsca, ale igrzyska poszły bardzo słabo. Niełatwo powiedzieć, czemu to tak się stało? Pracowałem bardzo ciężko i miałem nadzieje na dobry występ. Trudno spodziewać się, że za cztery lata będzie inaczej. Trzeba ruszyć z życiem do przodu. Za cztery lata powrót byłby jeszcze cięższy. Patrzę na konkurencję i widzę, że gdy miałem 20 lat, to byłem taki, jak dzisiaj młodzi zawodnicy startujący w Pucharach Świata. Wchodzi nowa generacja świetnych zawodników. O dobry wynik za cztery lata byłoby jeszcze trudniej.

Podczas MŚ pożegnała pana holenderska publiczność. To był najlepszy moment na ogłoszenie decyzji?

Zastanawiałem się jeszcze nad występem w Pucharze Świata w Mińsku, ale tam nie byłoby tak uroczystej oprawy. Chciałem zakończyć wspomnieniami z Holandii i pożegnaniem przy 25 tysiącach ludzi na trybunach. W Amsterdamie bardzo chciałem wejść na podium chociaż na jednym dystansie, pojechać w finale. To drugie się nie udało bo forma na to nie pozwoliła, ale odczucia gdy stałem na podium 500 m były nie do opisania. Ciężko było utrzymać emocje na wodzy. Podczas wyścigów 1500 m organizatorzy ogłosili, że to mój pożegnalny występ. Trenowałem w Holandii przez kilka lat. Publiczność holenderska mnie zna, dlatego dostałem tak wielkie owacje i gorące brawa.

Nie kusiło, żeby coś zmienić w przygotowaniach i ruszyć raz jeszcze?

Przeprowadziłem się dwa lata przed igrzyskami do Holandii. Zostawiłem rodzinę i znajomych. Ciężko byłoby znaleźć lepsze miejsce do przygotowań niż w Holandii. Niczego mi nie brakowało: ze strony teamu, sponsora, Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego. Po każdym sezonie miałem przemyślenia, że coś mogę poprawić, a teraz brakowało pomysłów. Wykorzystałem wszystkie możliwe rezerwy. Efektów nie było, więc nadszedł czas by pożegnać się z karierą sportową.

Co się takiego stało, że nagle przed igrzyskami w Soczi tak mocno wystrzeliliście z formą: pan, Zigniew Bródka i Jan Szymański?

Mam wrażenie, że to zaczęło się od brązowego medalu dziewczyn w Vancouver. Bardzo często indywidualnie byliśmy wyżej niż one, ale zawsze czegoś brakowało, żeby osiągnąć sukces jako drużyna. Po Vancouver każdy z nas sobie powiedział, że jeśli one potrafią, to i my możemy. Dodatkowo, każdy z nas był w bardzo dobrej dyspozycji. Zbyszek Bródka był w szczytowej formie. Zazwyczaj to on miewał problemy w drużynie, a przez dwa lata przed Soczi był w tak dobrej formie, że chyba był jej najmocniejszym ogniwem.

Wszyscy byliście wtedy świetni.

Forma Zbyszka wystrzeliła, my z Jankiem też byliśmy w świetnej dyspozycji i nagle we trzech mogliśmy się uzupełniać i napędzać na każdym etapie biegu drużynowego. Poza tym po Vancouver odszedłem do Holandii, do zespołu TVM, gdzie trenował Sven Kramer. To jedno z największych wyróżnień dla panczenistów. Wielu lepszych ode mnie zawodników próbowało się tam dostać, ale to nie takie proste. Mnie się poszczęściło dzięki kontaktom mojego sponsora Alberta Hendrikse z Nijhof Wassink. Myśle, że to też bardzo zmotywowało chłopaków. Wiedzieli, że trenuje z najlepszymi na Świecie i nie chcieli być gorsi. Janek ze Zbyszkiem stworzyli wtedy świetny duet i pokazali, że też mogą się dobrze przygotować. Wszyscy zrobiliśmy wtedy wielki postęp i dzięki temu wskoczyliśmy o półkę wyżej.

Jak pana na początku traktowano w Holandii? Wszyscy pamiętamy, że Verweij nie chciał podać ręki Bródce po porażce na igrzyskach.

Pierwszy rok był bardzo ciężki. Kiedy się wchodzi do teamu, w którym są same gwiazdy, to troszkę traktują cię z dystansem. W Polsce byłem liderem grupy, ale nie byłem już w stanie zrobić kolejnego kroku do przodu. Stąd decyzja o przeprowadzce do Holandii. Nagle z lidera spadłem na ostatnie miejsce w hierarchii. Powiedziałem sobie, że każdy musiał kiedyś zacząć z tego samego pułapu. Przełknąłem to i postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby pokazać Holendrom, że mogę być lepszy od nich. Trenerzy mówili, że stać mnie na wysokie miejsca, ale musimy ciężko pracować. Po dwóch latach praca przyniosła efekty. Były też pewne różnice kulturowe, nie rozumiałem ich poczucia humoru - holenderskie jest dosyć szczególne, bardzo bezpośrednie. Nie znałem jeszcze wtedy języka, umiałem mówić jedynie po angielsku. Wiedziałem jednak, że wielu by się chętnie ze mną zamieniło na miejsca i pomimo ciężkiego początku udało mi się w Holandii dobrze zaaklimatyzować.

Sven Kramer też buduje dystans?

Sven jest mistrzem i na lodowisku, i poza nim. Kiedy się go lepiej pozna, to można się przekonać, że jest świetnym człowiekiem. Czuć, że jest kimś wyjątkowym. Jest bardzo zorganizowany, poukładany i konkretny, zwraca uwagę na każdy szczegół, który może mu pomóc w odniesieniu sukcesu. Wie czego chce. Dla niego nie ma poświęceń, których by nie podjął. Jest też dobrym kolegą. Bardzo wiele mi pomógł i dużo mu zawdzięczam. Nawet po wypadku w 2016 roku kiedy leżałem w szpitalu w Groningen, odwiedził mnie jako pierwszy. Jako wielki mistrz potrafi wygrywać, nawet gdy czuje wielkie ciśnienie i oczekiwania. Umie też przegrywać. Nie szuka wymówek.

Myśli pan sobie czasem: gdyby wcześniej powstała hala lodowa, to może zaszedłbym wyżej?

Nie mam prawa narzekać, patrząc na przebieg kariery, na moje przygotowania. Musieliśmy się godzić na wyjazdy i na szczęście udało mi się do tego przyzwyczaić. Do Turynu pojechałem, mając 21 lat. Do Vancouver jechałem po konkretny wynik, ale dostałem kubeł zimnej wody. Na szczęście właśnie wtedy dostałem szansę trenowania w Holandii, co zaowocowało medalem drużynowym w Soczi. Po tym czasie wróciłem do Polski, bo nasz medal wywołał wielkie zainteresowanie, ale kiedy po dwóch latach coś się miedzy nami w drużynie wypaliło postanowiłem wrócić do Holandii. Potrzebowałem spokoju i radości z jazdy na łyżwach podczas przygotowań do swoich ostatnich igrzysk. Może, gdybyśmy mieli Tomaszów wcześniej, to nie musiałbym jechać do Holandii? Cieszę się, że tam byłem i gdybym dostał taką propozycję raz jeszcze, to znów bym się na to zdecydował. To, czego się tam nauczyłem, to bardzo cenne doświadczenia i wiedza, która przyda się w przyszłości. Niewiele rzeczy mógłbym zrobić lepiej. Czasem się zastanawiam, że może nawet miałem za dobrze? Kłopoty potrafią zmotywować.

Mówiło się o Warszawie i Zakopanem, a tymczasem to kryty powstał w Tomaszowie Mazowieckim. To dobre miejsce?

Każde miejsce, w którym zbudowano by ten tor, byłoby bardzo dobre i najważniejsze, że w ogóle powstał. Czy to najlepsze miejsce z możliwych? Zdania są jak zawsze podzielone. Moje natomiast jest takie, że jeśli chodzi o warunki lodowe, dostęp do obiektów Centralnego Ośrodka Sportu, trasy rowerowe i całą infrastrukturę potrzebną do uprawiania łyżwiarstwa szybkiego to myślę, że lepsze byłoby Zakopane. Mielibyśmy najszybszy lód w Europie, w dodatku tor położony na wysokości 900 metrów, co ma wielkie znaczenie. Jest tam świetnie rozwinięta baza noclegowa, na każdą kieszeń. Gratuluję jednak Tomaszowowi, że wykorzystali swoją szansę. Postawili piękną halę. Wykonali naprawdę świetną pracę. Cieszymy się z tego, że zbudowali pierwszą halę w Polsce i pozostało jedynie zachęcać inne miasta by poszli ich śladem.

Łukasz Majchrzyk: Trochę zaskoczył pan decyzją o zakończeniu kariery. Nie za wcześnie?

Konrad Niedźwiedzki: Przeprowadziłem ze sobą szczerą rozmowę przed sezonem i powiedziałem sobie, że jeżeli nie będzie sukcesu na igrzyskach, to nie ma podstaw, żeby kontynuować karierę. W Pucharze Świata zebrałem najwięcej punktów z Polaków, na mistrzostwach świata też zajmowałem najwyższe miejsca, ale igrzyska poszły bardzo słabo. Niełatwo powiedzieć, czemu to tak się stało? Pracowałem bardzo ciężko i miałem nadzieje na dobry występ. Trudno spodziewać się, że za cztery lata będzie inaczej. Trzeba ruszyć z życiem do przodu. Za cztery lata powrót byłby jeszcze cięższy. Patrzę na konkurencję i widzę, że gdy miałem 20 lat, to byłem taki, jak dzisiaj młodzi zawodnicy startujący w Pucharach Świata. Wchodzi nowa generacja świetnych zawodników. O dobry wynik za cztery lata byłoby jeszcze trudniej.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Żużel
Nowy kontrakt telewizyjny Ekstraligi. Złote czasy czarnego sportu
Inne sporty
Kajakarze walczą o igrzyska w Paryżu. Została ostatnia szansa
SPORT I POLITYKA
Andrzej Duda i Recep Tayyip Erdogan mają wspólny front. Stambuł wchodzi do gry
Inne sporty
Kolejna kwalifikacja. Reprezentacja Polski na igrzyska rośnie
sport i nauka
Sport to zdrowie? W przypadku rugby naukowcy mają wątpliwości