W 2001 roku debiutant Stoch w mistrzostwach świata juniorów zajął 41. miejsce. Debiut w Pucharze Świata również był mało okazały: 105,5 m i 49. pozycja na Wielkiej Krokwi w 2004 roku. Wśród rówieśników byli wtedy silniejsi: Stefan Hula, Piotr Żyła, także Mateusz Rutkowski – mistrz świata juniorów z 2004 roku, który jednak za szybko polubił góralską herbatę z prądem.
Igrzyska w Turynie (2006) i Vancouver (2010) też przełomu nie przyniosły. Przyszedł on dopiero zimą 2011 roku. Puchar Świata w Zakopanem, Klingenthal i Planicy: trzy zwycięstwa, potem dziesiąte miejsce w klasyfikacji końcowej.
Żegnamy Małysza, witamy Stocha – wolały media, trochę z musu, bo wtedy zastąpić mistrza z Wisły wielu wydawało się niemożliwe, choć Adam czapkował Kamilowi po ostatnim konkursie na Velikance w Planicy.
Rok później Stoch kończy sezon jako trzeci skoczek PŚ i zostaje mistrzem świata na dużej skoczni w Pragelato. W roku 2014 następuje wielka olimpijska kumulacja – Soczi, a właściwie Krasna Polana i obiekt Ruskie Gorki. Dwa konkursy, dwa zwycięstwa w kasku z biało-czerwoną szachownicą. O zgodę na jej noszenie skoczek poprosił na piśmie ministra obrony narodowej.
„Niniejszą prośbę uzasadniam wysokim prestiżem imprezy sportowej. Ponadto mając zaszczyt po raz trzeci reprezentować nasz Kraj na Igrzyskach Olimpijskich, głęboko wierzę, iż symbol Polskiego Lotnictwa Wojskowego będzie dla mnie bardzo szczęśliwy" – napisał. Szachownica była tak widoczna, że trzeba było zaprzeczać, iż to nie jest „hołd złożony poległym w Smoleńsku".
Przypominano potem tysiące razy ostatnie zdanie małego Kamila z filmiku spod Krokwi: – Chciałbym wystartować na olimpiadzie, zdobyć złoty medal. Jak na razie to ja mam jeszcze czas. Może za jakieś pięć–sześć lat wystartuję, jak będę dobrze skakał.
Zapisano setki stron o tym, że za wyzwoleniem mocy Stocha stało wyjście z długiego Małyszowego cienia, że okoliczności, w jakich pracowała wcześniej reprezentacja: Adam na osobnych prawach, reszta jakby w kadrze bis, krępowały wszystkich młodszych, że autorytet trenerski Łukasza Kruczka też cierpiał. Kamil nigdy tak tego nie ujmował, chociaż twardo powtarzał od lat: jestem pierwszym Stochem, nie drugim Małyszem.
Sukcesy przychodziły, ale w rytmie zmiennym. Pierwszym, dość poważnym, był tytuł mistrza świata młodzików z lipca 1999 roku zdobyty w Garmisch-Partenkirchen. Czasy były takie, że wzorem dla Kamila musieli być Andreas Goldberger i Kazuyoshi Funaki. Adam Małysz nie, gdyż wtedy skoczek z Wisły rozważał, czy zostać dekarzem czy sportowcem – skacząc na nartach, nie miał za co utrzymać żony i malutkiej córki.
Wczesna kariera Kamila Stocha przebiegała według ojcowskiej recepty – robił, co lubił, trenował, uczył się, realizował pasję, czynił postępy, na tyle duże, by nie zniknąć z oczu trenerom kadry. I trochę rósł, co koordynacji na progu nie pomagało.
Kot Figaro
Nie jest i nigdy nie było łatwo namówić Kamila Stocha na osobiste zwierzenia, nietrudno dostrzec, że dojrzałość dała mu także skuteczne metody obrony przed dociekliwością dziennikarzy, ale o żonie mówi tak, że miło słuchać. O miłości i przyjaźni widocznej we wspólnych działaniach.
Pani Ewa, niedoszła żołnierka (miała kiedyś plany służby w wojsku), ma chyba poziom energetyczny zbliżony do mężowskiego, w każdym razie zapewniła mu dodatkowe zajęcia, na które zapewne sam by nie wpadł.
Przede wszystkim została jego menedżerką, założyła z bratem Adamem Eve-nement, firmę, która jest agencją marketingową (oprócz Kamila są w niej Mariusz Wlazły, Stefan Hula, Dawid Kubacki i Klemens Murańka), prowadzi sklep z odzieżą sportową sprzedawaną pod marką „Kamiland by Kamil Stoch" i zakopiański klub sportowy dla dzieciaków.
Artystyczna dusza każe pani Ewie wyjeżdżać z Kamilem do Opery Wiedeńskiej, chodzić z mężem do krakowskiego Teatru im. Słowackiego, nazywać kota Figaro i robić portrety, także nagie sesje fotograficzne, skoczkom Eve-nementu. Jest partnerką, jak twierdzi mąż, na długie spacery, wieczór przy kominku, przejażdżkę sponsorskim mercedesem AMG, spotkanie przy piwie z kolegami, ale też na podróż poślubną do Tanzanii na zaproszenie kardynała Polycarpa Pengo (przewodniczącego Konferencji Biskupów Afryki i Madagaskaru) lub na wizytę u Polonusów w USA.
Pani Ewa jest motorem wielu akcji wizerunkowych, ale z nimi nie przesadza, bo największą siłą Kamila Stocha pozostaje wciąż szczerość, schowana za poczuciem humoru powściągliwość i skromność. Mistrz wciąż jest sobą, kiedy odbiera złotego orła w Bischofshofen, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, statuetkę telewizyjnego Wiktora, honorowe członkostwo Związku Podhalan w Ameryce Północnej lub plebiscytowy tytuł najlepszego sportowca kraju.
Żona musi wiedzieć więcej, zatem wierzmy jej, gdy na stronie internetowej pisze: „Zajęło to trochę czasu, ale w życiu Kamila wszystko co wyczekane smakuje jeszcze lepiej. Kamil działa w swój określony sposób; najpierw delikatnie stawia pierwszy krok, analizuje wydarzenia, nabiera pewności, by w końcu rozwinąć skrzydła i zabrać Cię w podróż pełną niezapomnianych emocji".