Rafał Sonik z wymagającą i pełną przeszkód trasą w Argentynie poradził sobie na starcie lepiej niż jego najgroźniejsi rywale.

Kees Koolen dojechał do mety, ale jego quad utknął w rzece (musiał skorzystać z pomocy dwóch innych zawodników) i do Sonika Holender traci już ponad 11 minut. Większego pecha miał Alexis Hernandez, który nie ukończył etapu. Awaria pojazdu Peruwiańczyka otworzyła Polakowi drogę do powrotu na pozycję lidera PŚ.

Sonik dotarł na metę tuż za Argentyńczykiem Pablo Copettim, choć też nie uniknął kłopotów. – Wpadłem po pas do wody, która jest o tej porze roku lodowata, bo zasilana topniejącym śniegiem z andyjskich szczytów. Na szczęście quad nie zgasł, a woda nie dostała się do silnika. Nie mogłem jednak wyjechać i ciągnąc to w przód, to w tył, własnymi rękami wytaszczyłem pojazd na brzeg. Zmarzłem i straciłem etapowe zwycięstwo, ale to i tak był najmniejszy wymiar kary – zauważa obrońca trofeum.

Nadzieję na szczęśliwe zakończenie sezonu daje także fakt, że poprawia się stan kontuzjowanego kolana Sonika. – Mimo że teren jest trudny, ból na wybojach doskwiera mniej niż w Chile, a przede wszystkim staw już nie puchnie po wysiłku - podkreśla krakowianin.