Lider Pucharu Świata uzyskał we wtorek trzeci czas i gdyby nie 12 minut kary za przekroczenie prędkości w strefie ograniczenia, mógłby w klasyfikacji generalnej rajdu awansować na podium.
Zawodnicy ruszyli na trasę z ponadgodzinnym opóźnieniem. Wszystko przez ograniczającą znacznie widoczność mgłę o nazwie Camanchaca. To nie był koniec problemów. Odcinek specjalny został przerwany po 164 km, bo wypadkowi uległ francuski motocyklista Pierre Renet.
– Rozbił się w dziurze, która zasługiwała na pewno na dwa, a być może nawet trzy wykrzykniki w roadbooku. Takie miejsca są wyjątkowo niebezpieczne. Przyjechałem tam kilkanaście minut później. Była przy nim Laia Sanz oraz śmigłowiec ratunkowy. To świetny motocyklista. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia – opowiadał Sonik.
To nie pierwszy błąd organizatorów. Polski kierowca wykrył poważną usterkę metromierza, który przelicza prędkość i czas, pokazując dystans. – Urządzenie zapewniane przez organizatorów jest nieprecyzyjne, a więc podawane przez niego wartości mogą nie zgadzać się z roadbookiem. To niezwykle niebezpieczna awaria, która może decydować o życiu... Moje urządzenie miało dziś na mecie aż 800 m rozbieżności – tłumaczy zwycięzca Dakaru.
Na skróconym o prawie połowę etapie najlepiej poradził sobie Ignacio Casale – reprezentant gospodarzy jadący poza klasyfikacją PŚ. Sonika wyprzedził jeszcze tylko Holender Kees Koolen. – Tempo było lepsze. Bez pośpiechu sprawdzam swoje możliwości, powoli dokręcając śrubę. Kontuzjowana noga reaguje pozytywnie, więc na pewno nie złożę broni – mówi Polak.