Mercedes dominuje na torach od początku hybrydowej ery, czyli od sezonu 2014. Od tamtej pory tylko dwa razy przegrał dwa wyścigi z rzędu – a tymczasem w tym roku wciąż nie wzbogacił swojej kolekcji o ani jedno trofeum, mimo że w ten weekend odbędzie się w Baku już czwarta odsłona mistrzostw.
Czy ulice stolicy Azerbejdżanu, po których trzeci raz popędzą samochody Formuły 1, okażą się szczęśliwe dla mistrzów? To jedyny tor z obecnego kalendarza – poza francuskim Paul Ricard, gdzie po raz ostatni ścigano się w 1990 roku – na którym urzędujący mistrz świata Lewis Hamilton jeszcze nie wygrał. Ba, nawet nie stał na podium, w poprzednich edycjach dwukrotnie zajął piąte miejsce.
W tym sezonie był kolejno drugi, trzeci i czwarty, więc piąta lokata w Azerbejdżanie byłaby powtórką i uzupełnieniem serii. Oczywiście kierowca Mercedesa zamierza te serie przerwać i przy okazji zmniejszyć wynoszącą 9 pkt stratę do Sebastiana Vettela.
Kierowca Ferrari wygrał dwa pierwsze wyścigi sezonu, po czym w Chinach szans na podium pozbawił go szaleńczy atak Maksa Verstappena. – Miałem szczęście, że mogłem jechać dalej, choć samochód był mocno uszkodzony – mówił ósmy na mecie Vettel. – Dziękuję Maksowi, dzięki niemu odrobiłem parę punktów – ironizował Hamilton, który też starł się na torze z Holendrem.
Do walki Vettela i Hamiltona, czyli Ferrari i Mercedesa, włączył się trzeci wielki gracz. Red Bull, w barwach którego jeżdżą Verstappen i Daniel Ricciardo mógł podwójnie wygrać Grand Prix Chin. Mógł, gdyby nie szaleństwa holenderskiego kierowcy, który po karze za kolizję z Vettelem zajął piąte miejsce. Na tle młodszego kolegi Ricciardo pojechał jak profesor – odważnie, ale bez brawury, która pogrążyła jego kolegę z zespołu.