Sonik: Maluchem Dakaru pokonać się nie da

Polski quadowiec o 40. Rajdzie Dakar, urokach i zapachach Limy oraz spotkaniu z Tomem Hanksem.

Aktualizacja: 07.01.2018 21:16 Publikacja: 07.01.2018 20:42

Sonik: Maluchem Dakaru pokonać się nie da

Foto: materiały prasowe

Rz: Przywiązuje pan wagę do liczb?

Rafał Sonik: Tak, ale nieprzesadnie.

W sobotę ruszył 40. Dakar, dziesiąty w Ameryce Południowej i dziesiąty z pana udziałem. Chce pan jakoś szczególnie uczcić ten jubileusz?

Sam fakt, że to mój dziesiąty start, nie wywołuje u mnie wielkich emocji. Te liczby skłaniają jednak organizatora do robienia różnego rodzaju statystyk. Gdyby policzono punkty z dziewięciu dotychczasowych Dakarów w Ameryce Płd., tak jakby to były kolejne rundy mistrzostw świata, okazałoby się, że prowadzę, wyprzedzając o 5 punktów Marcosa Patronellego. Gdyby ta najbardziej obiektywna klasyfikacja została wprowadzona, byłby to dodatkowy bodziec: zwycięstwo w niej byłoby nie mniej cenne niż wygrana w tegorocznym Dakarze.

W tym roku rywalizacja jest jeszcze bardziej zacięta. Na liście startowej znalazło się 49 quadowców. To rekord.

Już chyba w 2015 roku jechało nas 46 albo 47. Może teraz byłoby nas i więcej, gdyby nie górny limit. Ze względów bezpieczeństwa na trasę nie można wpuścić więcej niż 150 motocyklistów, 100 czy 120 samochodów i 50 quadów.

Pan będzie chciał pewnie utrzeć nosa zwłaszcza Holendrowi Keesowi Koolenowi, który odebrał panu Puchar Świata.

Nie podchodzę do tego w taki sposób. Proszę sobie wyobrazić, że quad Koolena ma sześć biegów, a nie pięć, 20 koni mechanicznych więcej i waży o 30 kg mniej niż pojazdy pozostałych uczestników. To tak, jakby porównać auta WRC i WRC-2. Na szybkich odcinkach quad Holendra jest nie do pokonania, bo rozwija prędkość większą o 40 km/h. Rywalizować z nim można tylko na trudnych technicznie i nawigacyjnych odcinkach. To oznacza, że Koolen będzie się ścigał sam ze sobą. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego FIM (Międzynarodowa Federacja Motocyklowa – przyp. red.) i organizatorzy Dakaru dopuszczają jego quada. Tym bardziej że w 2012 roku mnie, dwóch innych Polaków oraz jednego Czecha próbowano zdyskwalifikować za rzekomo niezgodną konstrukcję pojazdów. Od tego czasu przepisy się nie zmieniły, a mimo to Koolen może startować ze spawaną ramą i silnikiem niedostępnym w handlu. W żadnym innym motorsporcie nie byłoby to możliwe.

Czy ta różnica sprawia, że Koolen wyrasta na jednego z faworytów Dakaru?

To holenderski zakapior, z rolniczej rodziny, przyzwyczajony do ciężkiej, fizycznej roboty, który osiągnął też sukces w biznesie, współtworząc Booking.com i Ubera. Staje się jednak nerwowy, gdy wpada w kłopoty. To pokazał ubiegłoroczny Dakar. Trudno było się do niego zbliżyć, dopóki nie zaczął się gubić w nawigacji. Groźni będą jak zwykle Ignacio Casale, Axel Dutrie, Pablo Copetti, Alexis Hernandez, oczywiście broniący tytułu Siergiej Kariakin... W sumie jest ponad 20 szybkich zawodników i nie zdziwię się, jeśli przez pierwsze trzy, cztery etapy różnice między nami będą minimalne.

Wyruszyliście z Limy. Peru wróciło na Dakar po pięciu latach przerwy. Jakie ma pan wspomnienia z tego kraju?

Lima kojarzy mi się z najpyszniejszymi i najlepiej pachnącymi potrawami, jakie jadłem w życiu. Żadna restauracja z gwiazdkami Michelin nie da tego, co prawdziwa peruwiańska knajpa. Szkoda, że nie kończymy w Limie, bo nagroda za dotarcie do mety w postaci ceviche (sałatka z owocami morza – przyp. red.) byłaby ogromną motywacją. W Peru są także genialne antykwariaty, mamy fajną Polonię, nie mówiąc już o tym, że najwyższa niegdyś kolej na świecie, zaprojektowana przez polskiego inżyniera, wozi ludzi do dzisiaj. Mam w Limie swój ulubiony hotel, stojący na prawie 100-metrowym przepięknym klifie. Przez okna można obserwować latających kitesurferów.

Sportowe wspomnienia też mam dobre. W 2012 roku ukończyłem tam Dakar na czwartym miejscu, rok później startowaliśmy z Limy i zająłem na pierwszym etapie trzecią pozycję. Warunki do jazdy nie są jednak najlepsze. Bryza od Pacyfiku sprawia, że przy brzegu panuje przyjemny chłód, problem w tym, że nanosi mgłę solną na pustynię. Ta maź soli, piasku i słonej wody bardzo utrudnia nam życie, często kompletnie nie widzimy, dokąd jedziemy, trzeba przecierać rękawiczkami gogle, szyby się rysują.

Polska reprezentacja znów jest uboga. Liczy tylko 11 osób.

Pamiętam, jak jeszcze w 2014 roku mieliśmy sześć czy siedem samochodów, a trzy w czołowej dziesiątce. W tym roku jedzie tylko Kuba Przygoński, do tego czterech motocyklistów i dwa quady. Nie ma nawet Darka Rodewalda (mechanik, dwukrotny triumfator Dakaru w holenderskim zespole Iveco – przyp. red.).

Cele są jednak ambitne. Władze Orlenu chcą, by Przygoński rzucił wyzwanie kierowcom Peugeota, poprawił siódme miejsce z ubiegłego roku, a nawet stanął na podium.

Doskonale pan wie, że moje serce jest biało-czerwone, więc kibicuję Kubie, ma potencjał na pierwszą trójkę, ale byłbym zaskoczony, gdyby stanął na podium już teraz. Konkurencja jest wyśmienita: Nani Roma, Nasser Al.-Attiyah, Sebastien Loeb, Stephane Peterhansel... Ucieszę się z każdego przejechanego przez Kubę etapu. Jak się zmieści w piątce, to będzie rewelacyjny wynik.

Słyszał pan, że za kierownicą Toyoty debiutuje Portugalczyk Andre Villas-Boas, były trener m.in. Chelsea i Tottenhamu?

Myślę, że jeszcze niejedno znane nazwisko ze świata sportu pojawi się na Dakarze, bo dla bardzo wielu ludzi to synonim wyzwania. My mieliśmy Adama Małysza. Nie zdziwiłbym się, gdyby pojechał nawet Robert Lewandowski, który ostatnio coś na ten temat powiedział. Za każdego zawodnika, który zmienia dyscyplinę, trzymam mocno kciuki. Bo Dakar to fantastyczna przygoda. Każdy debiutant musi się jednak liczyć ze sporą dawką frustracji, bo rajd się bardzo rozpędził i sprofesjonalizował.

A Toma Hanksa, któremu przekazał pan osobiście wylicytowanego, słynnego fiata 126p z Bielska-Białej, nie próbował pan namawiać na Dakar?

Nie chciałem stawiać go w kłopotliwej sytuacji, bo być może nawet nie wie, co to jest Dakar. W USA ten rajd jest mało popularny, na listach startowych ciężko znaleźć tamtejszych zawodników. Amerykanie wolą oglądać wyścigi na torze, jedząc popcorn i pijąc coca-colę. Ale myślę, że gdyby ten maluch był dwa razy większy, został zbudowany na rurach od Mini i wystartował w Dakarze, sława rajdu dotarłaby i do Hanksa. Chociaż oczywiście fiatem 126p Dakaru przejechać się nie da.

Widziałem, że Hanks cieszył się z prezentu jak dziecko...

Rzeczywiście, i były to szczere reakcje. Od taksówkarzy z Los Angeles słyszałem, że to przyzwoity facet, a jego reputacja nie wisi na włosku – w przeciwieństwie do innych hollywoodzkich aktorów.

Nieco późniejszy start Dakaru niż przed rokiem sprawił, że mógł pan tym razem spędzić święta z rodziną. Zdążył się pan nacieszyć bliskimi?

Miałem szczęście, że nie musiałem się niczym istotnym zajmować i mogłem wypoczęty udać się w podróż do Peru – razem z Karoliną, która jest zawziętym reporterem. Spodziewam się, że wiele materiałów, jakie będziemy przesyłać do Polski, będzie jej autorstwa. Ma przy tym osobisty stosunek do rajdów (partnerka Sonika jest córką Michała Sołowowa, biznesmena i kierowcy rajdowego – przyp. red.). Ciężko nam było zostawić na niemal cztery tygodnie półtorarocznego synka. Gniewko ma już swój czterokołowy pojazd, w którym może się odpychać nóżkami i poruszać po całym domu. Zabieram go na przejażdżki prawdziwym quadem po piasku. Bardzo mu się podoba. Nie zamierzam zmuszać go, by został quadowcem, ale może złapie bakcyla.

Rz: Przywiązuje pan wagę do liczb?

Rafał Sonik: Tak, ale nieprzesadnie.

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
żużel
Ruszyła PGE Ekstraliga. Mistrz Polski pokazał moc na inaugurację sezonu
Moto
Rusza Rajd Dakar. Na trasę wraca Krzysztof Hołowczyc
Moto
Jedna ekstraliga to mało. Polski żużel będzie miał aż dwie
Moto
Bartosz Zmarzlik, mistrz bardzo zwyczajny
Moto
Zmarzlik po raz czwarty indywidualnym mistrzem świata