– Nie mogłem jechać swoim zwyczajnym, mocnym tempem, ale noga pracowała dobrze, i co najważniejsze, po całym dniu jazdy nie jest w gorszym stanie niż o poranku – cieszył się Rafał Sonik na mecie. – Ten start będzie lekcją cierpliwości. Z jednej strony muszę oszczędzać nogę, a z drugiej walczyć o punkty do klasyfikacji generalnej.

Po niedzielnym prologu sędziowie anulowali czasy, ale pozostawili kolejność i na starcie pierwszego etapu ustawili quadowców po kolei, zaczynając od Keesa Koolena, który rozgrzewkę ukończył z ostatnim czasem. Taka decyzja sprawiła, że polski kierowca znalazł się w trudnej sytuacji, mając za plecami wszystkich swoich największych rywali.

Etap wygrał Ignacio Casale. Reprezentant gospodarzy jedzie jednak poza klasyfikacją Pucharu Świata. – On zna tu każdy kąt. Doskonale wie, wyjeżdżając pod stromą wydmę, co będzie z drugiej strony. Trenuje tu regularnie i widać, że nie ma sobie równych. Nie zamierzam ścigać się z nim za wszelką cenę. W poniedziałek dogonił mnie około 50. kilometra. Za setnym kilometrem dojechał do mnie Alexis Hernandez, a potem Rodolfo Guillioli. Pierwszy z wymienionych próbował się zerwać i nam odskoczyć, ale nawigacja była tak trudna i pogmatwana, że nie był w stanie odnaleźć się i uciec. Roadbook zawierał sporo błędów. Do tego stopnia, że w jednym punkcie krążyliśmy sześć minut, zanim znaleźliśmy właściwy kierunek. Dojechaliśmy do mety w trójkę – opowiada Sonik.

We wtorek uczestnicy będą mieli do pokonania 382 km, z czego większość to odcinek specjalny. Polak zapewnia, że poradzi sobie fizycznie. – Nie wycisnę swojego maksa, ale na pewno przywiozę przyzwoity wynik – obiecuje.