Nie chodzi o nędzę materialną – PZPN nie zbankrutował, a Legia zgarnie wreszcie sporo grosza od UEFA za awans do Ligi Mistrzów. Wrażenie, że wracamy do lat ciemnych, ma raczej podłoże obyczajowe niż czysto piłkarskie.
Już w Kazachstanie widać było „zatrucie ćwierćfinałem Euro". Polscy piłkarze zachowywali się tak, jakby pojechali do Astany z misją cywilizacyjną, a gdy tubylcy nie zgodzili się położyć przed nimi plackiem, zaczęli dusić (Robert Lewandowski) i kopać leżących (Kamil Glik – jedno z najbardziej chamskich zachowań polskiego piłkarza w ostatnich latach). Tylko łaskawości sędziego zawdzięczamy, że obaj nie dostali czerwonych kartek i grali z Danią.
To, czego dowiedzieliśmy się po cudownym zwycięstwie nad Armenią, dowodzi, że kibice karmieni byli mitem o powszechnie szanowanym trenerze, świetnej atmosferze w kadrze i nowym pokoleniu, które profesjonalizm ma we krwi. Tymczasem okazuje się, że Adam Nawałka, który nie udziela wywiadów, a zadawanie mu poważnych pytań podczas konferencji prasowych jest bez sensu, bo na żadne nie odpowiada, ma problemy nie tylko sportowe.
Trzeba być wyjątkowo naiwnym, by uwierzyć, że prezes Zbigniew Boniek i trener Nawałka nie wiedzieli, kto i z kim pije. Przerzucenie odpowiedzialności za ujawnienie afery na prasę jest bezsensowne, bo nie buduje autorytetu kierownictwa PZPN, wprost przeciwnie.
Najważniejsze jest jednak wrażenie powrotu do – wydawałoby się – dawno zapomnianego bezsensu. Niby dookoła bogato i kolorowo, polskie stadiony piękne, kontrakty na Zachodzie bajeczne, a tu z piłkarskich butów znowu wychodzi słoma.