W nocy z niedzieli na poniedziałek poznaliśmy cztery ćwierćfinalistki. Rywalką tenisistki z Łotwy będzie Sloane Stephens, drugą parę tworzą Petra Kvitova i Venus Williams.
Dla nowojorskiej publiczności mecz Szarapowa – Sevastova miał dużą siłę przyciągania. Takie czasy, że sławne, choć niekoniecznie grzeczne dziewczynki nie tylko nowojorczycy oglądają chętniej niż dzielne robotnice. Podgrzany przez Karolinę Woźniacką i komentatorów konflikt w kwestii promowania Marii na głównych kortach US Open (i odpowiedź Szarapowej: – Mogę grać na parkingu...) też zrobił swoje, tylko główna bohaterka się nie spisała i nie przedłużyła serialu.
Rosjanka przegrała 7:5, 4:6, 2:6, prezentując niezmiennie mocny, ale nierówny tenis, na który niepozorna Anastasija z Lipawy miała metodę, którą dziennikarze opisali jako połączenie pokory i inteligencji.
– Po prostu chciałam sprawić, by przy każdej piłce Maria musiała sporo popracować – mówiła Łotyszka. Plan się udał, Szarapowa po dość krótkich przygotowaniach do turnieju w końcu wyczerpała rezerwy ambicji (oraz wewnętrznej złości) i pod koniec meczu wydawała się już zrezygnowana, choć próbowała być po dawnemu groźna.
Nie tłumaczyła się, nie zwaliła winy na pęcherze na dłoni, do których wzywała pomoc medyczną w trzecim secie. Stwierdziła tylko, że pierwszy raz w życiu miała w czasie gry plastry na palcach. – Za tym tak długo tęskniłam: cztery mecze przed wielką widownią, przed kibicami, powrót do wielkoszlemowej rywalizacji, dlatego ta poniedziałkowa noc była dla mnie wyjątkowa. Zawsze będę ją pamiętać. Jestem bardzo wdzięczna, że miałam okazję ją przeżyć – mówiła Rosjanka. Będzie od poniedziałku nr 100 w rankingu WTA, 240 punktów z Nowego Jorku da jej awans o 46 miejsc.