Czy olimpiada w Rio to sukces?

Święto sportu niespecjalnie się Brazylijczykom udało. Nawet jeśli szef MKOl Thomas Bach twierdzi inaczej.

Aktualizacja: 23.08.2016 06:56 Publikacja: 22.08.2016 19:25

Czy olimpiada w Rio to sukces?

Foto: PAP/EPA

Relacja z Rio de Janeiro

Igrzyska pożegnał długi zimowy deszcz. Lało i tak potężnie wiało w niedzielę, że niedojrzałe kokosy spadały z palm przy nadmorskiej Avenida Lucio Costa. Padało też w poniedziałek, gdy zaczęło się wielkie wyjeżdżanie, sprzątanie oraz, gdzieniegdzie, dopasowywanie miasta do igrzysk paraolimpijskich, o których w ferworze ostatnich zawodów zupełnie zapomniano.

Pierwszy zniknął z Copacabany tymczasowy stadion siatkówki plażowej – wedle wielu osób najbardziej zaczarowany obiekt XXXI olimpiady. Taka właśnie w obietnicach i marzeniach miała być ta sportowa fiesta: lekka, bezpretensjonalna, kolorowa, roziskrzona wieczornymi światłami miasta, z plażą i szumiącym oceanem na wyciągnięcie ręki, z głośną muzyką w uszach, w nastroju, który pozwalałby na chwilę zapomnieć o wszystkim innym.

Nocne mecze siatkówki plażowej miały tę magię, może dlatego, że Copacabanę trudno ogrodzić wielokilometrowym pasmem siatek i tylko tam igrzyska dotykały miasta tak, że sport był naprawdę blisko Rio.

Śmieszny komar

Trochę tej atmosfery przynosiły jeszcze zawody wioślarskie i kajakowe na wodach Lagoa Rodrigo de Freitas, bo tam Chrystus Odkupiciel czuwał z dalekiej góry nad rywalizacją, choć, prawdę powiedziawszy, patrzył w nieco inną stronę, a czasami widok przesłaniały mu chmury.

Rio jest piękne, nikt nie zaprzeczy. Miasto Boga, Miasto Cudów, miasto, o którym niektórzy mówią, że powoduje wrzenie krwi chwilę po wyjściu z samolotu. Igrzyska w takim mieście mogły być niezwykłym przeżyciem, lecz dla większości uczestników nie były. Mimo plaż Copacabany i Ipanemy, pomimo Sambodromu, Głowy Cukru i gór Corcovado na horyzoncie, palm, muzyki, oryginalnej kuchni oraz entuzjazmu tych, którzy kupili bilety na zawody. Niezależnie od tego, co mówił przewodniczący MKOl Thomas Bach podczas uroczystości zamknięcia.

Igrzyskom nie zaszkodziły opowieści o wirusie Zika. Rzadki widok komara na ulicy, w hotelu lub na trybunach wywoływał śmiech, taki sam jak półki w sklepie przy centrum prasowym wypełnione repelentami – od początku do końca igrzysk nie ubyła ani jedna puszka.

W plecaku od organizatorów był pomarańczowy pojemnik znanej firmy ze środkiem odstraszającym. W autobusach dla mediów puszczano do końca reklamę: „Lepiej oddaj krew sportowi niż komarom", ale po dwóch dniach już nikt nie zwracał na nią uwagi.

Nie storpedowało igrzysk zanieczyszczenie wody, śmieci w zatoce Guanabara nie zakłóciły rywalizacji żeglarskiej, nie zatruł się żaden pływak długodystansowy.

Igrzyska nie przyniosły oczekiwanej satysfakcji z wielu innych powodów. Pierwszy, może najbardziej widoczny – trudno było zamknąć oczy i nie widzieć brazylijskich kontrastów. Z jednej strony znana rozpusta rodziny olimpijskiej, blichtr luksusowych hoteli, limuzyny, nowiutkie autostrady, palmy i długie białe plaże przy promenadach zachodniej części miasta. Z drugiej fawele, których dalekie światełka widać było dobrze po zmierzchu z korony stadionu olimpijskiego lub Maracany.

Kto chciał i miał czas, mógł się tam wybrać. Strzeżone wycieczki organizowało dla mediów brazylijskie Ministerstwo Turystyki. Kto nie miał czasu, mógł po prostu uważnie patrzeć przez szybę autobusu wiozącego dziennikarzy i fotoreporterów na północ, do dzielnicy Deodoro.

Klocek na klocku

Kilka razy pokonywałem tę trasę (pierwszy raz przez pomyłkę kierowcy) i zawsze było tak samo – wiadukt autostrady przecina z nagła obszary trochę murowanych, trochę blaszanych albo tekturowych i drewnianych pudełek, w których mieszka biedne Rio. Klocek na klocku, pudełko na pudełku, coraz wyżej i wyżej, wszystko szare, brudne, postrzępione. Gęste druty przewodów elektrycznych, połamane słupy, bawiące się w kurzu dzieci, obok chuda krowa szuka źdźbła trawy, leżą pogięte rowery, walają się papiery, wiszą sznurki z suszącą się bielizną, stoi jakiś grill, starzy mężczyźni siedzą nieruchomo z papierosem w ustach, patrząc bez emocji w nasze szyby.

Gdzieniegdzie jakieś drzewko na mikroskopijnym balkonie, jakiś malunek na kawałku muru. Częściej antena telewizji satelitarnej, na starym telewizorze chyba miga obraz kółek olimpijskich, tak twierdzi fotoreporter patrzący przez teleobiektyw.

W autobusie trzy czwarte obecnych szybko wyciąga smartfony i robi zdjęcia, na pewno wszyscy Japończycy. Fawela się kończy, zaczyna się pokryty drutem kolczastym mur jednostki wojskowej. Igrzyska są bezpieczne.

O sportowe wzruszenia naprawdę trudno, gdy wysiada się przy stadionach i patrzy w oczy żołnierzom z długą bronią, strzegących bram do terenów olimpijskich, gdy mija się pojazdy opancerzone, gdy widzi wojskowe ciężarówki i łaziki z bronią maszynową na stelażach.

Sprytna bieda

Ci żołnierze raczej nie obronią turysty lub sportowca, gdy zaplącze się nocą w złej dzielnicy, gdy nie uważa na plecak i zegarek, gdy rozmawia głośno przez telefon i nie patrzy dookoła. To jest krótka chwila –  podbiega chłopak, wyrywa, oddaje drugiemu jadącemu na rowerze lub wrzuca w okno autobusu, znika.

Policja i wolontariusze nie zdążą zareagować, czasem nie potrafią, jak w przypadku tureckiej dziennikarki napadniętej w biały dzień. Brazylijska bieda jest bardziej sprytna niż groźna, choć był strzał w namiot prasowy przy zawodach jeździeckich, choć pękły dwie szyby autobusowe rozbite kulami (jak twierdzą dziennikarze, którzy byli w środku) lub kamieniami (jak wolą organizatorzy). Ktoś stracił w hotelu kamerę, ukradziono trzy laptopy (jeden z Polski) z niby odgrodzonego od świata biura prasowego przy trasie kolarstwa górskiego.

Ucieczka od miasta

Kto uważa, bać się nie musi, azyl za ogrodzeniem stadionu lub Parku Olimpijskiego czeka. Do siatek i wielokrotnej  kontroli bagażu jesteśmy przyzwyczajeni, do tego, że na obiektach olimpijskich brakuje widzów – raczej nie. Jednak brakowało, bilety były za drogie. Brazylijczyk przepłaci za piłkę nożna lub siatkówkę, ale za zawody pięciobojowe, gimnastykę artystyczną, podnoszenie ciężarów, nawet lekkoatletykę – już nie bardzo.

Igrzyska nie były udane, bo tak naprawdę uciekły od miasta. Ogrodzony szczelnie drucianymi zasiekami Park Olimpijski ze swą chłodną, użytkową architekturą hal i deptaków nie zachwycał. Setki kontenerów, kabli, palet, namiotów technicznych skutecznie zasłaniały perspektywę. Główna pływalnia olimpijska była pokryta materiałem, na którym brazylijska artystka  wymalowała fale i anioły, ale docenić jej sztukę było trudno. Już drugiego dnia wiatr zerwał kawał płachty, która smętnie powiewała do chwili, gdy ktoś zerwał ją do końca.

To jest osobna opowieść – architektura Rio. Brzydka w wiosce olimpijskiej, w licznych innych dzielnicach potężnych wieżowców, które dziesiątkami okalają również plaże w Barra da Tijuca – głównej dzielnicy mieszkalnej dziennikarzy. Każdy kawałek historycznego centrum widziany przy okazji podróży i przesiadek natychmiast budził tęsknotę poznawczą.

Tęsknotę, by pojechać bondinho de Santa Tereza – zabytkowym żółtym tramwajem sunącym do przeszłości Rio wąskimi szynami po białym akwedukcie, zwykle niespełnioną, bo brakowało czasu.

Transport olimpijski działał tak jak całe igrzyska: chaotycznie, z planem, którego nikt nie pilnował. Godziny tracone w kolejkach do autobusu, na przystankach, w taksówkach stojących w korkach też odbierały olimpijską radość.

Sport pomagał

Rio najpierw bardzo chciało tych igrzysk, potem mniej, jak już trzeba było je zrobić w warunkach kryzysowych, zrobiło, jak potrafiło, lecz entuzjazmu i pieniędzy nie wystarczyło. Sport pomagał, krzepił ducha, kreował bohaterów, dramaty, zwycięstwa i iluzje tak lubiane przez widzów. W takiej zabawie Brazylijczycy są najlepsi.

Ale trzeba było potem wyjść na ulice i wrócić do rzeczywistości, której nie pomogło widoczne wszędzie na ogrodzeniach hasło: „Um mundo novo" – nowy świat. Nie, podczas igrzysk w Rio wracało się wciąż do świata starego.

Relacja z Rio de Janeiro

Igrzyska pożegnał długi zimowy deszcz. Lało i tak potężnie wiało w niedzielę, że niedojrzałe kokosy spadały z palm przy nadmorskiej Avenida Lucio Costa. Padało też w poniedziałek, gdy zaczęło się wielkie wyjeżdżanie, sprzątanie oraz, gdzieniegdzie, dopasowywanie miasta do igrzysk paraolimpijskich, o których w ferworze ostatnich zawodów zupełnie zapomniano.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową