Malowanie płotów
Ta ucieczka zmieniła jego życie, od niej mógłby się zaczynać film opowiadający historię młodego polskiego boksera, który sześć lat później zostanie zawodowym mistrzem świata, a dzięki kolejnym zwycięstwom dorobi się majątku, który jeszcze pomnoży.
Ale pierwsze miesiące na wyśnionym Zachodzie były trudne. Obywatelstwo niemieckie dostał wprawdzie szybko, ale dyskwalifikacja, którą na uciekinierów nałożył Polski Związek Bokserski, uniemożliwiała występy w nowych barwach. Zamiast walczyć w ringu, kopali z Darkiem Kosedowskim rowy, stawiali płoty, a Michalczewski miał coraz więcej wątpliwości. Brakowało pieniędzy, rodzinne kłótnie były codziennością. Syn Michał miał już dwa lata, a przyszłość nie wyglądała różowo.
Ale kiedy dziewięciomiesięczna dyskwalifikacja dobiegła końca, sukcesy przyszły szybko. Kosedowski został mistrzem RFN, a później zjednoczonych Niemiec. Michalczewski w 1991 roku zdobył złoto mistrzostw Europy i miał prawo myśleć, że kilka miesięcy później powalczy w Sydney w mistrzostwach świata. Co więcej, gdyby dotrwał do igrzysk w Barcelonie (1992), być może w walce o miejsce na podium los zetknąłby go z Wojciechem Bartnikiem, ostatnim polskim medalistą olimpijskim.
Perfekcyjny lewy prosty
Ale życie napisało inny scenariusz. – Gdyby w Leverkusen, dla którego zdobywałem ligowe punkty, dali mi 50 tysięcy marek, jak chciałem, byłbym dalej amatorem. Nie przyjęto jednak moich warunków i wtedy zgłosił się Klaus Peter Kohl, promotor z Hamburga. Wyłożył na stół tyle pieniędzy, że nawet nie spojrzałem na kontrakt i zostałem zawodowcem – mówił w jednym z wywiadów dla „Rz".
Kontrakt z Kohlem podpisał w sierpniu 1991 roku, a już 16 września stoczył pierwszy pojedynek. Walka z Frederikiem Porterem zakończyła się w drugiej rundzie. Kolejne wyglądały podobnie. Perfekcyjny lewy prosty wprawiał w zdumienie fachowców.
Trzy lata później Michalczewski pokonał w Hamburgu Amerykanina Leeonzera Barbera i został mistrzem świata WBO w wadze półciężkiej. Walkę pokazała TVP, komentowałem ją z Hamburga i pamiętam, jak Niemcy szaleli z radości po sukcesie „swojego" mistrza. Kodowana stacja telewizyjna Premiere wielokrotnie pokazywała moment, gdy Michalczewski, płacząc ze szczęścia, krzyczał do mikrofonu „Dora, ich liebe dich! Dorota, kocham Cię!". Te słowa kierował do nieobecnej w Alsterdorfer Sporthalle żony, która została w domu z ich drugim synem, Nicolasem. Starszy Michał był blisko ojca. „Tygrys" zapytany o łzy w oczach odpowiedział, że twardzi faceci bywają wrażliwi. A on się tej swojej miękkiej strony nie wstydzi.