Ten film miał wyglądać inaczej. Reżyser – doświadczony kolarz amator – postanawia poprawić osiągnięcie z najtrudniejszego, jak mówi, amatorskiego wyścigu na świecie, siedmiodniowego Haute Route we francuskich Alpach – „miniaturowego Tour de France dla wariatów". W 2014 roku Fogel zajął dobre 14. miejsce („na 440 masochistów"), zauważył jednak, że kolarze czołowej dziesiątki jechali w zupełnie innej lidze. To, w połączeniu z serią dopingowych skandali w zawodowym peletonie (film rozpoczyna sekwencja z udziałem Lance'a Armstronga, który zaprzecza korzystaniu z niedozwolonych substancji, by wreszcie przyznać się do tego w programie Oprah Winfrey), naprowadziło go na pomysł poddania się dopingowej „terapii" pod okiem specjalisty i pozostania niewykrytym – bo w Haute Route Alpes też kontroluje się uczestników.
Ma w tym pomóc Don Catlin, który stworzył i przez ćwierć wieku prowadził olimpijskie laboratorium antydopingowe na Uniwersytecie Kalifornii (UCLA). I choć ten wycofuje się w końcu z obawy o reputację, to poleca dobrego starego przyjaciela. Nie może ujawnić, dlaczego uważa go za właściwą osobę, „bez powiedzenia kilku niezbyt miłych słów na jego temat". Nie mówi więc nic.
Tak trafiamy do Grigorija Rodczenkowa, dyrektora olimpijskiego laboratorium w Moskwie. Później dowiemy się, że skończył chemię na Uniwersytecie Moskiewskim, w młodości był wyczynowym średnio- i długodystansowcem, i że zastrzyki ze stanozololu robiła mu mama. ( – Zaraz, zaraz. Matka wstrzykiwała ci sterydy? – dopytuje reżyser. – Yes, of course – pada zdecydowana odpowiedź).
Nadchodzi tornado
Partner wydaje się idealny – nie dość, że najwyższej klasy specjalista, to jeszcze chętnie dzieli się wiedzą. Zaprasza Fogla do Moskwy, pokazuje laboratorium, naprawdę chce pomóc. Do tego jowialny do granic pocieszności. Skarb dla filmowca.