Maciej Wandzel zarzucił Zbigniewowi Bońkowi, że nie szanuje klubów, bo nie dał im czasu na przeczytanie i analizę propozycji zmian w statucie PZPN. Jego zdaniem niektóre punkty statutu nie są zgodne z wytycznymi Ministerstwa Sportu.
Nie znam się na tym, ale słyszę od prawników, że to słuszny zarzut. Wandzel ma też niewątpliwie rację, mówiąc, że czasu na wniesienie poprawek było za mało, bo projekt został przedstawiony przed świętami z żądaniem ich naniesienia po Nowym Roku. A te, które wniesiono, nie zostały uwzględnione.
Prezes Wandzel dodał, że między PZPN a klubami ekstraklasy nie ma żadnego dialogu, dając do zrozumienia, że jest to pośrednia przyczyna straty przez kluby milionów euro.
Prezes Boniek tylko na to czekał, przypominając, że Legia, w której Wandzel ma 20 procent udziałów, nie straciła pieniędzy w wyniku błędów PZPN, tylko własnej niekompetencji. Gdyby znała przepisy i pilnowała papierów, nie zostałaby wykluczona z rozgrywek o Ligę Mistrzów.
Boniek też ma rację, przynajmniej w tej sprawie. Ale pycha PZPN, a w jej efekcie zamknięcie się na dialog, i brak odporności na jakąkolwiek krytykę są już nie do zniesienia. Prezesowi udało się spacyfikować i przeciągnąć na swoją stronę baronów okręgowych związków i wydawało się, że opanował bunt. Teraz postawiły się kluby. Okręgi można było kupić, przyznając im organizację meczów. Kluby liczą pieniądze, a tych związek im nie da.