Czy za tydzień w Zakopanem znów spotka się Polska sportem zjednoczona? Do tej pory wydawało się, że Adama Małysza nikt nie przeskoczy, także Stoch, który pod względem sportowych osiągnięć już mistrza z Wisły przebił, bo inna jest dziś Polska i gdzie indziej ludzie lokują swe emocje.

W ostatnich latach nasz sport nie odnosił oszałamiających sukcesów, igrzyska olimpijskie (poza Soczi) były raczej blade i dopiero mistrzostwa Europy w piłce nożnej pokazały, że sportowcy wracający z wielkiej imprezy – nawet bez medalu, ale po wielkich emocjach – są w dalszym ciągu bohaterami masowej wyobraźni.

Prezydent Andrzej Duda przyjmujący w swym pałacyku w Wiśle reprezentację Polski w skokach jest na czas tego spotkania prezydentem wszystkich Polaków, za gafę uznalibyśmy, gdyby Stocha z kolegami i trenerem Stefanem Horngacherem nie przyjął. Trzeba też mieć nadzieję, że już nikt nie wpadnie na pomysł – a byli tacy po dwóch złotych medalach Stocha w Soczi – by przeciwstawiać religijnie dyskretnego luterskiego synka z Wisły niekryjącemu swego katolicyzmu chłopakowi z tatrzańskiego Zębu.

Dziś możemy mieć satysfakcję z nich obu – z Małysza, bo znakomicie skoki objaśnia, i ze Stocha, bo fantastycznie skacze. Trzeci, któremu należy się podziękowanie, to Horngacher, który zbudował świetną drużynę. Imponująca jest ewolucja Małysza, który na szczęście porzucił rajdy na pustyni (choć tak naprawdę to raczej sponsorzy jego porzucili) i wrócił do źródeł. Teraz tylko od mediów zależy, jak z jego wiedzy skorzystają. Początek jest znakomity – mistrz mówi wprost to, co myśli, i nie ulega sugestiom. Nie zostało w nim wiele z prostego chłopaka z bułką i bananem. Dziś na czym innym polega wdzięk mistrza Adama.

Piękna zima, mądry Małysz, zwycięski Stoch... Może jednak ta historia się powtórzy?