Polacy grali słabo w otwierającym turniej spotkaniu ze Słowacją i nie lepiej teraz. W obydwu przypadkach bardzo szybko zdobywali bramkę, a potem dawali sobie narzucić warunki przeciwników. Słowacy i Szwedzi grali jak przedstawiciele krajów, w których piłka nożna opiera się na solidnej szkole, czyli wykształceniu. Można w ich przypadku mówić o kulturze gry. My mamy podobno coś, co PZPN nazwał „narodowym modelem gry”, ale chyba jeszcze nie wszedł on w życie.


Nie mamy żadnego modelu. Gra tych 21-letnich, wyróżniających się w ekstraklasie lub grzejących ławki za granicą chłopców opiera się głównie na ich talencie. Każdy z nich potrafi grać, ale drużyny żadnej nie tworzą. Niektórzy zresztą chyba za bardzo uwierzyli w swój talent.


Po każdym weekendzie czytam opinie młodych dziennikarzy, zachwyconych jakąś gwiazdką lub dziwiących się, że za granicą trenerzy klubowi nie dają jej szans. Zupełnie jakby pisali po znajomości. A potem oglądam tych zawodników  w meczu i wiem dlaczego. Absolutna większość jeszcze nie dorosła. Bardziej myślą o sobie, niż o drużynie. Tak jest kiedy przebywają na boisku i podobnie kiedy z niego schodzą.

Polacy grają kiedy porażka zagląda im w oczy. Cała polska szkoła to szybki atak i husarskie szarże. Po kontrze zdobyliśmy ze Szwedami prowadzenie, po szarży i życzliwości sędziego - wyrównanie z rzutu karnego.


Mam duży szacunek dla trenera Marcina Dorny, ale odnoszę wrażenie, że jego zaufanie do niektórych zawodników jest zdecydowanie zbyt duże. Oni na to zaufanie nie zasługują. Z jednej strony to jeszcze dzieci, z drugiej - piłkarze w ich wieku robią już kariery w pierwszych reprezentacjach liczących się krajów. Kiedy pomyślę sobie, że oglądałem następców Lewandowskiego, Błaszczykowskiego, Piszczka czy Fabiańskiego to przestaję być optymistą. A przecież w mistrzostwach do lat 21 grają najzdolniejsi polscy piłkarze młodego pokolenia.