Wiadomość może zakrawa na żart, ale dane nie kłamią. Ostatnim z japońskich sumitów, czyli wojowników sumo, który wygrał jakikolwiek ważny turniej, był Tochiazuma w 2006 roku. Po dziesięciu latach przerwy i całkowitej dominacji zawodników z Mongolii, kolejny Japończyk sięga po najwyższe wyróżnienie.
Od 1998 roku najwyższą rangę, stopień tzw. yokozuny w rdzennie japońskim sporcie uzyskują jeden po drugim jedynie cudzoziemcy. Po Amerykaninie z Hawajów kolejno czterech Mongołów dotarło na szczyt w sumo. Jeden z nich, Hakuho, tworzy obecnie historię japońskiego sportu wygrywając rekordowo wiele głównych turniejów.
Letnie zawody z 2015 roku niespodziewanie przerwały jego passę. Hakuho przegral o jedną walkę (z 15, które trzeba stoczyć podczas każdego turnieju) za dużo i musiał uznać wyższość innego zawodnika o ringowym pseudonimie Terunofuji. Jak się nietrudno domyślić on także pochodził z Mongolii.
Tym razem inauguracyjny turniej na początek 2016 roku ponownie nie przyniósł szczęścia Hakuho. Super yokozuna przegrał 3 walki i z bilansem 12 zwycięstw remisował z innym wielkim mistrzem Harumafujim (także Mongoł) oraz Japończykiem Toyonoshimą. Na czele znalazł się niespodziewanie Kotoshogiku, który w noworocznym turnieju przegrał tylko jedyny raz.
Tym samym pierwsza nagroda w jednym z sześciu najważniejszych turniejów rozgrywanych co roku po dekadzie wróciła do Japonii. I to po równo 10 latach i z identycznym bilansem zwycięstw, ponieważ ostatni zwycięzca z Kraju Kwitnącej Wiśni także wygrał 14-1 styczniowe zawody w 2006 roku.