Wyrzucenie trzech konserwatywnych posłów z Platformy Obywatelskiej ma znaczenie zdecydowanie wykraczające poza robienie wewnętrznych porządków w partii opozycyjnej po głosowaniu dotyczącym aborcji. To poważny krok w kierunku rozpoczęcia w Polsce potężnej wojny cywilizacyjnej, w której religia będzie politycznym orężem.

Dotychczas partie oczywiście różniły się w kwestiach obyczajowych, ale w różnych partiach można było znaleźć polityków, dla których ważną wskazówką było nauczanie Kościoła. W Platformie zawsze istniało konserwatywne skrzydło, dla którego liberalizacja aborcji nie wchodziła w grę, podobnie jak wprowadzenie do ustawodawstwa instytucji małżeństw homoseksualnych. Dlatego to nie sprawy moralności czy światopoglądu były pierwszorzędnymi cechami różniącymi partie.

Ale wyrzucenie tak emblematycznych konserwatystów jak Joanna Fabisiak czy Marek Biernacki może oznaczać, że Grzegorz Schetyna postanowił ten stan rzeczy zmienić. A kwestie obyczajowe czy wręcz religijne mają się stać główną osią sporu. Oznaczać to będzie nie tylko skręt Platformy w lewo, odcięcie przez Schetynę i wyrzucenie za burtę jego słynnej konserwatywnej kotwicy, ale zarazem wydanie go na pastwę oczekiwań lewicy, dla której obecny stan rzeczy dotyczący rozwiązań obyczajowych jest dalece niezadowalający. Przesuwanie się Platformy w lewo prowadzić zaś będzie do zaostrzenia wojny religijnej.

Co ciekawe, taka wojna byłaby na rękę zarówno Jarosławowi Kaczyńskiemu, jak i Grzegorzowi Schetynie. Kaczyński dostałby bowiem do ręki argument, że walczy nie tylko o większą sprawiedliwość społeczną, że walczy z niedobitkami komunizmu, że jego celem jest wolność, suwerenność i prawdziwa demokracja, ale też i patriotyzm, tradycja i obrona religii, chrześcijańskiego porządku świata. Z drugiej strony stanąłby Grzegorz Schetyna i jego Platforma Obywatelska, która opowiadałaby się nie tylko za obroną Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, niezależnego sądownictwa, ale również liberalno-lewicowych postulatów. Takich właśnie jak walka z moralnością utożsamianą przez Kościół, a więc: wyniesienie na sztandary finansowania przez państwo zapłodnienia in vitro, liberalizację przepisów antyaborcyjnych czy też wprowadzanie małżeństw homoseksualnych. Schetynie też byłoby to na rękę, gdyż tak samo jak Kaczyński, który uzyskałby wyższą, niemal religijną legitymizację swoich działań, tak lider PO dostałby silniejszy mandat tego, który nie tylko walczy z PiS, ale który wciela idee postępu i emancypacji. W sytuacji, w której opozycja ma poważne kłopoty w przekonaniu wyborców, że jest potrzebna, taka wyższa legitymizacja jest dla Schetyny nie do przecenienia.

Choć wojna religijna może być na rękę politycznym liderom, może jednak być zabójcza dla samej religii, Kościoła czy – szerzej – ludzi wierzących. Uczynienie religii przedmiotem politycznego sporu sprawia bowiem, że chcąc nie chcąc określenie się religijne będzie czytane jako wybór polityczny. A Kościół stanie się niewolnikiem polityki. Doświadczenie uczy bowiem, że upartyjnianie kolejnych dziedzin życia wcale nie sprawia, że polityka staje się lepsza, dewastuje natomiast kolejne obszary życia społecznego. Tak też może stać się ze sferą kościelno-religijną.