Rzeczpospolita: 25 lat temu zostało podpisane porozumienie białowieskie, co ostatecznie pogrzebało Związek Radziecki. Z czym się panu kojarzy kraj, który nie istnieje już od ćwierćwiecza?
Lew Ponomariow: Przede wszystkim z dzieciństwem i młodością. Antykomunistą zostałem w klasie dziesiątej. Mój dziadek był kułakiem. Został rozkułaczony i z całą rodziną wywieziony z południowego Uralu do tajgi. Na początku mieszkali w lesie w ziemiance. Na szczęście przeżyli i wrócili. ZSRR kojarzy się mi z brakiem powietrza, dusiłem się, brakowało mi wolności. Pamiętam jak zamykano uczciwych ludzi do więzienia, pamiętam jak w łagrze odwiedzałem mojego przyjaciela Jurija Orłowa [założyciel Moskiewskiej Grupy Helsińskiej]. Kiedy pojawił się Gorbaczow, zrozumiałem, że stanie się coś bardzo poważnego.
W konsekwencji upadł ZSRR. Jaka była główna przyczyna?
Ludzie byli zmęczeni rządzącymi. Jako doktor fizyki i matematyki i pracownik instytutu badawczego zarabiałem nieźle. Ale co mogłem kupić? Karmiliśmy dzieci kośćmi, staliśmy w kolejkach do pustych sklepów. Ale to nie tylko dlatego upadł Związek Radziecki. Za dużo nagromadziło się problemów, a władze stały się ich główną przyczyną. Ciągle słyszeliśmy kłamstwa.
Czy upadkowi sowieckiego imperium można było zapobiec?