– Nie wywiesiłam flagi tylko dlatego, że okno mojego mieszkania nie wychodzi na ulicę. Ale takiego Madrytu jeszcze nie widziałam: wszędzie kolory naszego kraju – mówi „Rzeczpospolitej" Maria, 24-letnia studentka medycyny na Universidad Europea w hiszpańskiej stolicy.
Od śmierci Caudillo w 1975 r. flaga narodowa kojarzyła się Hiszpanom z jednym: faszystowską dyktaturą, brakiem wolności. Ale w sobotę w całym kraju, a w niedzielę w Barcelonie, nieprzebrane tłumy manifestowały pod kolorami królestwa, aby bronić jedności ojczyzny.
– Było nas 950 tys. – mówi o pochodzie w Barcelonie Alex Ramos z Sociedad Civil Catalana, która zorganizowała protest. Policja podaje liczbę „przynajmniej 400 tys. osób", ale to i tak tyle, co w ubiegły wtorek wzięło udział w manifestacji na rzecz secesji.
– Uczucia mogą być niebezpieczne, kiedy są dyktowane fanatyzmem i rasizmem. Najgorsze wywołuje nacjonalizm – powiedział peruwiański noblista Mario Vargas Llosa, który wraz z politykami partii wiernych Hiszpanii otwierał pochód, trzymając transparent „Catalanitat es hispanitat", katalońskość jest hiszpańskością.
– Emocje są porównywalne z tym, co mieliśmy w 1936 r., u progu wojny domowej. Ale patriotyzm, który dziś się odradza, nie jest ograniczony do prawicy, jak to było 80 lat temu. Tu chodzi o reakcję na to, co się dzieje w Katalonii. Ludzie rozumują tak: jeśli katalońscy nacjonaliści mogą być dumni ze swojej flagi, to my możemy być dumni z naszej, hiszpańskiej – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Juan Sisinio Perez Garzia, wykładowca historii współczesnej Hiszpanii na Universidad Castilla La Mancha.